Rozdział XVI

3.4K 282 195
                                    

Nastał nowy dzień. Ten czerwcowy piątek nie zapowiadał się zachęcająco. Ciężkie chmury niemal były rozrywane przez czubki zamkowych wież.

Podobne warunki atmosferyczne panowały nad Malfoy Manor, lecz nie odzwierciedlały one humoru Czarnego Pana, oj nie! Zdecydowanie brakowało huraganu, trzęsienia ziemi lub chociażby porządnego gradobicia.

Lord Voldemort odczuwał jedno. Wściekłość. Tylko tyle i aż tyle.

– Mój drogi Glizdogonie! Przyprować naszą kochaną Cyzię.

– Jak sobie życzysz, panie – wymamrotał służący i poczłapał w kierunku lochów.

Narcyza cały czas była w rezydencji, u boku swojego pana. Oczywiście nie mogła go opuścić, nie ona. Nawet, gdyby bardzo chciała. Miała bardzo dobry powód.

Obecny pan domu, życia i śmierci znajdował się w dosyć sporym pomieszczeniu. Okna były wąskie, a światło, które podczas słonecznej pogody i tak miało problemy z dotarciem we wszystkie zakamarki, teraz niemal zupełnie się poddało. Czarnoksiężnik siedział na podwyższeniu. Zawsze miał w pogardzie wszystko, co pochodziło od mugoli, ale jedno umiał im przyznać; znali się na rządzeniu, o tak! Tron był genialnym wynalazkiem!

Z korytarza można było dosłyszeć coraz głośniejsze dźwięki. Po chwili drzwi się rozwarły. Pettiegrew szedł wolno, wlokąc za włosy właścicielkę posiadłości.

– Peterze, dlaczego tak traktujesz tę damę? Gdyby jej mąż to zobaczył...

– Czarny Panie! Nie była skora do współpracy i nie miałem wyjścia.

– Wystarczy. Teraz idź sprawdź, czy cię nie ma w kuchni.

– Jak sobie życzysz, panie – powiedział huncwot pod nosem i wycofał się.

Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać spojrzał uważniej na kobietę. Przez ostatni tydzień bardzo się zmieniła. Jej włosy przyprószyła siwizna, na twarzy pojawiły się zmarszczki, a dumny charakter został zdruzgotany do cna. Była wrakiem człowieka. Umęczona, ofiara okropności i zmuszona do robienia jeszcze gorszych rzeczy. Nie przypominała dawnej siebie. Jednocześnie niezwykłe było to, że zdołała zachować swą osobowość i sprawiała wrażenie zdrowej na umyśle. Ciało mogło zostać złamane, lecz umysł nigdy. Tego nic jej nie mogło odebrać.

Z ciemności znajdujących się za tronem rozległ się szelest. Z mroku wyłonił się ogromny wąż, szczerząc kły na osobę znajdującą się na podłodze.

– Ćśśś, moja droga – powiedział mężczyzna z ubytkiem w centralnej części twarzy i dodał coś jeszcze, sycząc przeciągle.

***

Słońce przebijało się przez ciężkie niczym ołów chmury. Równie szkodliwe jak ten metal były myśli kotłujące się w głowie Harry'ego. Wolne i szybkie. Jasne i ciemne. Czyste i brudne.

Chłopak leżał sam na łóżku. Był samotny nie tylko na materacu, lecz także w dormitorium. Odczuwał potrzebę znalezienia się w pobliżu czegoś ciepłego, gdyż wraz z opuszczeniem szkoły przez jego kolegów przykręcono ogrzewanie. Pomimo połowy czerwca, w wysokiej wieży targanej mocnymi wiatrami temperatura nie była zbyt wysoka.

Nieco żaru zmarzniętemu ciału dodawało gorące serce gryfona, które wyrywało się z piersi, chcąc dokonać wielkich czynów i podbojów. Mimo zimna, Potter był odsłonięty do pasa. Jego żebra miarowo unosiły się w górę i w dół. Od pępka, aż do górnych rejonów klatki piersiowej biegł pasek z krukoczarnych włosów, a okolice sutków zdominowane były przez włochatą powłokę. Ogół nie prezentował się chudo, raczej szczupło. Chłopak, podczas pobytu w szkole, na szczęście spożył równowartość niedostarczonych podczas wakacji kalorii, i to z nawiązką. Pozwoliło mu to na nabranie chociażby minimalnych kształtów, na których można by oko zawiesić. I tak było, zwłaszcza w czasie pory prysznicowej po rozgrywkach quidditcha.

Co tu można robić? Inni pewnie jeszcze śpią, do śniadania daleko... Jego ręka samowolnie powędrowała w dół, pod kołdrę, w okolice pasa. Przymknął oczy, pragnąc odpłynąć w dobrze znane sobie krainy...

Drzwi otworzyły się. Gryfon gwałtownie położył obie swe kończyny górne na kołdrze i z niepokojem spojrzał na osobę wchodzącą.

***


Szczęście me | Harry PotterWhere stories live. Discover now