Rozdział XLVII

1.5K 154 23
                                    


Harry przemieszczał się Wielkimi Schodami w kierunku Wielkiej Sali. Wielkie myśli zaprzątały mu głowę. Zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęcał na rozmyślanie. Co prawda nie miał za bardzo nic innego do roboty. Nie miał z kim porozmawiać, nawet cholerny Malfoy, który przez lata nie pogardził nawet pogardliwą konwersacją, leżał nieprzytomny.

Do nikogo pyska otworzyć, nie będzie przecież wymieniał uczonych uwag z dyrektorką McGonagall albo uczył się z innymi uczniami w bibliotece. Bliskich mu zabrali albo odjechali.

Gryfon schodził cały czas, kiedy niemal wpadł w fałszywy stopień. Właśnie w momencie ratowania siebie z nieprzyjemnej sytuacji przyszedł mu do głowy oczywisty pomysł. Sam zadziwił się, że nie pamiętał o pierwszym czarodzieju, którego spotkał w świadomym życiu. Tak drogi mu człowiek, zastępujący ojca, nadal w gotowości do rozmowy i pocieszenia. Wystarczy przejść niewielką odległość, by dostać się do chatki i...

W momencie, gdy chłopak znajdował się już na półpiętrze prowadzącym bezpośrednio do sali jadalnej, z lewej strony przemknął mu przed oczami ciemny kształt. Odwrócił głowę i zobaczył swojego może nie głównego, ale męczącego nemezis.

– Hola, hola, profesorze Snape! Mam z panem do pogadania – rzekł Harry podniesionym głosem, a adresat wypowiedzi stanął, odwrócił się i z nieprzyjemnym wyrazem twarzy spojrzał na nadawcę.

– Trochę kultury, jeśli się do mnie zwracasz, Potter. Masz szczęście, że rok szkolny już się skończył, inaczej skończyłbyś w Zakazanym Lesie na jakimś przyjemnym szlabaniku.

– Na pewno bawiłbym się lepiej, niż w obecnej sytuacji. Ale pewnie, gdyby nie ostatni wypadek, to świetnie bym się socjalizował z kimś innym, prawda?

– Co ty mi imputujesz, chłopcze? Do rzeczy! – odparł zimno nauczyciel.

– Ktoś tu za moimi plecami kręci moim interesem i układa me życie, nieprawdaż?

– Nie mój cyrk, nie moje małpy, Potter. Jeśli już skończyłeś się wydurniać, to pójdę na śnia...

– Nie, nie. Proszę mi wytłumaczyć, dlaczego planował pan umieścić w moim, podkreślam, w moim domu Malfoya. Tę toksyczną osobę, która...

– Uspokój się. Przypominam, że to nadal jest Kwatera Główna Zakonu Feniksa, a pomysł ten zyskał aprobatę ze strony organów decyzyjnych. Szkoła, jak mogłeś zauważyć, nie jest za bardzo bezpieczna, a co będzie lepszą ochroną od pewnego miejsca często odwiedzanego przez aurorów, dodatkowo chronionego przez Zaklęcie Fideliusa. Powiedz mi, czy masz w swoim móżdżku lepszy pomysł?

– Niezależnie od tego, co miałoby się z nim stać, to święte prawo własności i Karta Praw Podstawowych gwarantują mi... – żachnął się gryfon.

– A w dupę se możesz wsadzić tę kartę. Myślisz, że kogoś obchodzi jakiś mugolski akt prawny z połowy drugiej dekady XIII wieku? Wyższe potrzeby ogółu są ważniejsze niż interesy jednostki – wypowiedział się mężczyzna.

– Niezależnie od prywatnych poglądów, to nadal moja chata i ja nią rządzę, więc prosiłbym o niewtrynianie się w nie swoje sprawy.

– Na razie wszystko to zawieszone, więc do tej jakże interesującej rozmowy wrócimy potem. A teraz, jeśli łaska...

– Nie łaska – przerwał chłopak – Jeszcze jedna rzecz. Zwracam się z oficjalną prośbą o umożliwienie mi spotkania z więźniem.

– A w jakim to celu? – zapytał zdziwiony Snape.

– W celu złożenia wizyty. Nie będę się do niej zbliżał, tylko kontakt z bezpiecznej odległości.

– Całe szczęście, że jednak chociaż trochę oleju zostało ci w głowie. Niech ci będzie. Znajdziesz ją w pomieszczeniu w lochach, na przeciwko mojej klasy. Nie kombinuj tylko niczego! Jak będziesz próbował coś kręcić, natychmiast się o tym dowiem.

– Dobrze, profesorze. Będę grzeczny, jak zawsze – powiedział chłopak z uśmiechem.

– Starczy tego ględzenia. Czas na posiłek – zakończył rozmowę nauczyciel.

***



Szczęście me | Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz