61. Co ze Sky?

19.4K 902 99
                                    

-Sky, bądź dzielna. Nie zostawiaj mnie-szlocham podczas gdy sanitariusze wkładali nieprzytomna szatynke do karetki.

-Nie możesz z nami jechać-mówi jeden z mężczyzn.

-Musze tam jechać!-krzycze histerycznie.-nie zostawie jej!

-Prosze jechać drugim samochodem-oddzywa się drugi.-w karetce jest za mało miejsca, a czas jest dla nas najwazniejszy-po tych słowach oboje wsiedli do karetki i odjechali z głośnym odgłosem syreny. Na drżących nogach wpadłem do samochodu i starłem z policzków łzy. Obraz był zamazany, a w takim stanie nie mogłem jechać. Jeszcze nie daj boże spowodowałbym wypadek. Gdy się nieco uspokoiłem odpaliłem samochód i wyjechałem. Nie mogłem uwierzyć w to co miało miejsce jeszcze pare minut temu. Ten widok na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Widok zakrwawionej, nieprzytomnej Sky sprawiał, że miałem ochote zemdleć. Dzwoniąc po karetke byłem tak przerażony, że mówiłęm niewyraźnie, a nawet zapomniałem adresu. Przyjechali po paru minutach twierdząc, że jej stan jest krytyczny. Czekanie na karetce pamiętam jak przez mgłe. Nigdy tak nie płakałem. W drodze do szpitala zadzwoniłem do mamy. Ta słysząc co się stało Sky zaczęła płakać i obiecała niedługo przyjechać.

Po paru minutach byłem już przed szpitalem. Wybiegłem z auta jeszcze raz ścierająć z twarzy łzy. Na drżących nogach wbiegłem do szpitala. Ludzie czekali w poczekalni, a pielęgniarki kszątały się pomiędzy nimi. Szybko podbiegłem do recepcji gdzie siedziała znudzona, rudowłosa kobieta w okularach.

-Przywieziono tu Scarlet Thomson-sapie.-co z nią?

-Kim pan jest dla poszkodowanej?-pyta kobieta patrząc na mnie znudzonym wzrokiem.

-Narzeczonym-wypalam. Rudowłosa wpisuje coś na komputerze po czym mówi:

-W tej chwili trwa operacja pani Scarlett. Duże drzwi na końcu korytarza. Nie wolno tam wchodzić.

Nawet nie podziękowałem. Pobiegłem przez korytarz ignorując karcące spojrzenia ludzi. 

Chciałem otworzyć drzwi mimo, że nie wolno tam wchodzić gdy z sali wyszedł lekarz.

-Co ze Sky?-sapie ze łzami w oczach.

-Jest w ciężkim stanie-mówi starszy mężczyzna w białym kitlu.-robimy co w naszej mocy-posłał mi pocieszający uśmiech i odszedł, a ja opadłem na niewygodne krzesło w poczekalni i spojrzałem tępo w ściane.

Moja Sky

Moje życie

Moje powietrze

Mój skarb

Moja miłość...
***

-Dylan!-otworzyłem oczy słysząc znajomy, damski głos. Wstałem z krzesła, a w tym momencie moja mama rzuciła mi się na szyje i zaczęła płakać.-co z nią?

-Niewiadomo-zaszlochałem.-nie chcą mi nic powiedzieć.

Gdy mama odsunęła się ode mnie w moje objęcia wpadła starsza z sióstr i też zaczęła płakać.

-Sky umarła?-spytała cichutko Judie, a ja zapłakałem słysząc słowa siostry.

-Nie kochanie-tata wziął małą na ręce i pogłaskał po głowie.-jest poprostu bardzo chora. Lekarze ją operują, wiesz?

-Ona umrze?-pyta ze łzami w oczach, a ja ponownie siadam na krześle obok płaczacej Maddie i mamy.

-Nie wiem skarbie-mój tata wzdycha.-jest silną dziewczyną. Napewno nie umrze. Przeżyje. Niedługo będzie w domku, zobaczysz.

Tata usiadł trzymając na kolanach Judie. Drugą ręką chwycił dłoń mojej mamy która załamana siedziała na krześle. I mimo, że może nie znali jej długo byli wstrząśnięci tym faktem. Ja nadal miałem nadzieje, że to tylko głupi sen. Że zaraz się obudzę, a obok mnie bęfdzie spała Sky. Jeśli ona umrze to ja...nie przeżyje. Chyba też się zabije. Kocham ją i tak cholernie żałuje, że nie powiedziałem jej tego wcześnie. Tak bardzo się boje, że już jej nie zobaczę, że już jej nie przytule. Nie przeżyje tego. Tak bardzo chciałbym ją pocałować, przytulić, znów trzymać w swoim łóżku, w swoich ramionach. Spacerować ją, bronić przed tymi sukinsynami i sprawiać by na jej pięknej twarzy pojawił uśmiech. Nie mogę jej stracić. Stała się dla mnie powietrzem. Bez niej nie dąłbym rady funkcjonować dalej. Stała się moją nadzieją, moją księżniczką którą kocham nad życie. Stała się dla mnie najjaśniejszą z gwiazd. Nigdy nie przypuszczałbym, że tak pokocham jakąkolwiek dziewczynę. Że przestanę myśleć tylko o seksie. Sky mi to udowodniła. Ona przeżyje. Jest silna. Nie podda się tak łatwo.
***

-Pójde po kawe-mówi po chwili moja mama i wstaje z krzesła.-chce ktoś?

Wszyscy kręcą przecząco głowami więc kobieta odchodzi w stronę bufetu. Od dwóch godzin czekamy i nic. Maddie siedzi oparta o ścianę i co chwile ściera spływające po policzkach łzy, a tata tuli do siebie Judie która zasnęła na jego kolanach. Ja natomiast siedząc pomiędzy nimi wgapiam się od dwóch godzin w ścianę. 

Gdy mama wróciła usiadła na krześle i zaczęła powoli pić kawe z automatu. W chwili gdy na z sali wyszedł lekarz wszyscy jak jeden mąż wstaliśmy z krzeseł robiąc spory hałas. Czekaliśmy ze zniecierpliwieniem na słowa mężczyzny, a ja myślałem, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi.

-Najbliższa doba będzie decydująca-oznajmia lekarz.-bądźmy dobrej myśli. Jest silna-uśmiechnąwszy się poszedł długim korytarzem, a ja opadłem na krzesło wypuszczając z siebie powietrze.

-Pojedziemy do domu-mówi mama.

-Ja nie jade.

-Dylan, chodź-oddzywa się Maddie.-nie pomożemy jej teraz. Przyjedziemy jutro rano. Chodź.

Spojrzałem w zapłakane oczy mojej siostry i wstałem patrząc na duże drzwi.

-Przyjdę jutro kochanie-szeptam, a następnie razem z rodizną opuszczam szpital.

Poprostu mi zaufajOnde as histórias ganham vida. Descobre agora