38.To moja wina

25.2K 1K 65
                                    

-Powtarzam po raz setny, że miałem powód, aby ich uderzyć!-warcze do funkconariusza.

-Tak? Myślisz, że usprawiedliwisz się tą śpiewką, że chciałeś bronić dziewczyny?-warczy policjant opierając dłonie o biurko.

-Bo to prawda!-krzycze wściekle.-oni są chorzy psychicznie. Przez nich ich "córeczka"-wypluwam z jadem-leży w szpitalu! Uratowałem ją przed tymi bydlakami!

-Nie tym tonem gówniarzu-prycha drugi funckonariusz siedzący na obrotowym krześle.-do czasu ukończenia sprawy zostaniesz w areszcie.

-Słucham!?-rycze.-a ich nie przesłuchacie? 

-Zrobimy to w odpowiednim czasie-odpowiada spokojnie.

-Jasne-prycha.-niech dalej znęcają się nad pozostałymi, a wy siedźcie z założonymi rękami i wkładajcie do pierdla niewinnych ludzi!

-Niewinnych? Pobiłeś dwóch facetów. Jeden z nich jest w złym stanie!

-Miałem powód-sycze już spokojnie.-ile razy mam to jeszcze mówić.

-Odprowadź go-policjant wskazuje na mnie głową. Jakiś łysy mężczyzna podnosi mnie i siłą wyprowadza z gabinetu. Warcze niezrozumiałe słowa pod nosem, gdy w końcu mężczyzna siłą wpycha mnie za kratki. Zostałem uwięziony w mikroskopijnym pokoju ze starą toaletą i skrzypiącą, rozlatującą się ławką.

-Gorzej być chyba nie może-sycze opierając głowę o chłodne kraty.

-Myślisz?-oddzywa się głos za mną. Odwracam się i napotykam napakowanego gościa koło czterdziestki. -co przeskrobałeś dzieciaku?

-Pobiłem kolesi którzy znęcali się nad dziewczyną-sycze zaczesując ręką włosy.-a...pan?

-Eh...nie lubie gdy ktoś zwraca się do mnie per pan. Mam tylko trzydzieści osiem lat. Jestem Henry.

-Dylan-kiwam głową.-więc...co przeskrobałeś?

-Zabiłem cżłowieka-odpowiada. Nagle zaczynam się go bać, więc stoje w kącie udając, że w cale mnie to nie poruszyło.

-Oh...ja...jakim cudem?

-To było trzy lata temu-mamrocze bawiąc się jakąs słomką znalezioną na podłodze.-napadłem na sklep jubilerski z moim kumplem. Cóż...jeden z pracowników mnie złapał. Zaczęliśmy się siłować, oczywiście mój pieprzony przyjaciel zwiał i zostawił mnie z pracownikiem. Zaczęliśmy się bić, a gdy ten zaszantażował, że wezwie policje sprzedałem mu kulke w łeb i uciekłem z biżuterią.

-Jesteś głupi myśląc, że uszłoby ci to płacem-prycham.

-Wiem-odpowiada spokojnie.

-I od trzech lat tutaj siedzisz?

-Coś w tym stylu. Niedługo chyba wybiją trzy lata.

-No, a kiedy cie wypuszczą?

-Za rok-mówi wzruszając ramionami.

-Nie tęsknisz za rodziną?-pytam ostrożnie siadając na drugim końcu starej, skrzypiącej ławki uważając na drzazki.

-Hm...nie mam już chyba rodziny-uśmiecha się smutno.-gdy zabiłem tego faceta i okradłem sklep jubilerski moja żona nie chciała mnie znać. Brzydziła się mną. Wzięła dzieci i...uciekła. 

-Tęsknisz?

-Mhm. Bardzo. Postanowiłem, że gdy wyjdę będe o nich walczyć.

-Pewnie bardzo kochasz dzieci-uśmiecham się lekko.

-Tak. Katherine będzie mieć jakieś...trzynaście lat, a Lea z osiem. Pewnie dużo się zmieniły.

-Powodzenia-klepie go po twardym ramieniu.-mam nadzieje, że uda ci się uratować swoją rodzinę.
***

Mam dość tej pierdolonej celi. Śmierdzi, jest brudno i zimno. Jedyny plus to mój towarzysz. Z Henrym dogaduje się całkiem nieźle. Często rozmawiamy gdy nam się nudzi. Jestem tu zaledwie jeden dzień, a już wariuje. Co ma powiedzieć Henry który spędził w tej mielinie prawie trzy lata?

-Dylan-słysze znajomy głos. Wstaje z ławki i podchodze do krat. W moją stronę idą moi rodzice. Lekko wkurzony tata i cała zapłakana mama.-synu, coś ty najlepszego zrobił? Dlaczego tutaj jesteś?

-To ich wina-sycze.-nie żałuje, że ich uderzyłem. 

-Boże, z ojcem odchodziliśmy od zmysłów-chlipie.

-Jesteś wolny-do celi podchodzi ochroniarz i otwiera drzwiczki. Odwracam się w stronę Henrego który siedział na ławce oparty o obskurną ścianę. Gdzieś tam w środku zrobiło mi się go żal. Biedak jest sam. Nie ma do kogo otworzyć gęby.

-Powodzenia stary-mówie do mężczyzny, a ten posyła mi smutny uśmiech.

-Dzięki. Nawzajem. Idź teraz do tej swojej dziewczyny-puszcza mi oczko, a ja śmieje się i wychodze zza krat. Moja mama od razu rzuca mi się w ramiona i zaczyna płakać.

-Boże. Tak się bałam.

-Już dobrze mamuś-głaszcze ją po plecach.-gdzie dziewczyny?

-Mad została z Judie w domu. Nie mogły tu wejść.

Przytakuje jedynie głową i witam się z tatą.

-Musze jechać do szpitala. Sky mnie potrzebuje.

-Byliśmy u niej wczoraj-oddzywa się ojciec.-była przerażona faktem, że jesteś w więzieniu. Chciała wybiec ze szpitala i do ciebie jechać, ale lekarze ją powstrzymali. 

-Jade do niej-mówie i wybiegam z tego okropnego budynku. Więcej tu nie wrócę.
***

Biegne w stronę sali Sky modląc się, aby nie była teraz na żadnym badaniu. Otwieram drzwi i od razu patrze na łóżku szatynki. Moja ulga jest niedoopisania gdy widze ją tam. Gdy podchodze bliżej widze, że siedzi skulona na łóżku i cicho płacze wpatrzona w ściane. Moje serce łamie sie na tysiące malutkich kawałeczków. Podchodze do niej bliżej i gdy kucam przy łóżku wzrok dziewczyny ląduje na mnie. Ma zapłakane oczy a na policzkach spływają łzy.

-D...Dylan-chlipie po chwili.-to ty?

-Tak. To naprawdę ja kochanie-uśmiecham się, a dziewczyna ignoruje te kabelki i maszyny i rzuca mi się w ramiona. Obejmuje ją z lekkim strachem, że jednak moge jej coś zrobić.

-Boże, nigdy więcej mnie tak nie strasz-wtula się w moją szyje i szlocha.

-Sky, skarbie. Nie możesz robić takich gwałtownych ruchów. Pamiętasz słowa lekarza?

-Nie mogłam się powstrzymać-pociąga nosem i z powrotem siada na łóżku.

-Boli cie coś?

-Troche żebra, ale wytrzymam-uśmiecha się i wyciera rękawem szpitalnej piżamy łzy. Po chwili spuszcza wzrok i znowu zaczyna płakać.-to przeze mnie. Przeze mnie trafiłeś do więzienia. Boże, jestem taka egoistyczna i głupia.

-Sky-siadam na brzegu łóżka i przyciągam ją do siebie przytulając bardzo lekko, ale z uczuciem.-nic nie jest twoją winą. Wbij to sobie to twojej ślicznej główki.

-To moja wina.

-To ja ich pobiłem-przerywam jej szybko.-jeżeli mamy sie winić to jest tylko i wyłącznie moja wina.

-Wiem, że myślisz inaczej-szepcze.-twoi rodzice mnie pewnie znienawidzą.

-Nie myśl tak Scarlet. Zrobiłbym to drugi raz. Mam nadzieje, że więcej nie pojawią się w twoim życiu-całuje ją w głowę.-rozumiemy się? Nie bierz wszystkiego na siebie, bo ja też jestem w to wpakowany razem z tobą i się nie wycofam. Chociażby nie wiem co.

Dziewczyna kiwa głową, a ja ścieram kciukiem jej łzy.

-Położysz się ze mną?-szepcze.-brakuje mi tego.

-To chyba wbrew zasadom, ale zasady są po to żeby je łamać, nie?-puszczam jej oczko, a ta parska cichym śmiechem. Ciągne ją i po chwili leżymy ściśnięci w jednoosobowym łóżku. Sky leży na mnie prawie całym ciałem, a ja czuje każdą jej kość. Delikatnie gładze ją po plecach, a drugą ręką bawie sie jej włosami. Lekarze przechodząc obok nas nie zwracali nam uwagi, jedynie uśmiechali się lekko. Sky po chwili zasnęła, a ja postanowiłem zostać z nią całą noc. Niech się wyśpi. Zasługuje na to...

Poprostu mi zaufajWhere stories live. Discover now