37. Nie odchodź

24.8K 1K 65
                                    

Następnego dnia również jadę do szpitala. Mimo, że Sky jasno dała mi do zrozumienia, że chce abym odszedł nie zrobie tego. Nie ma takiej możliwości. Opowiedziałem o wszystkim rodzicom i siostrom. O szpitalu, o tym co Sky do mnie powiedziała. Twierdzili tak jak ja-że to nie jej wina, że nie mają jej tego za złe, że bardzo ją kochają. Postanowiłem jej to powiedzieć, dlatego musiałem do niej pojechać. 

Od razu pobiegłem w stronę jej sali. Wszedłem do środka, ale...jej łóżko było puste. Nie. Nie. Tylko nie to. Tylko kurwa nie to. Chwytam się za włosy i opieram o ścianę. Niech to nie będzie prawda. Wybiegam z sali o mało nie przewracając jakiegoś staruszka i pędze do mojego kumpla.

-Cameron-biegne do niego.-dlaczego Sky nie ma na sali? Błagam, nie mów, że...

-Spokojnie-Cam kładzie mi ręce na ramieniu.-pojechała na badania. Zaraz powinna wrócić.

Szczęście było niedoopisania. Oddycham z ulgą i idę na korytarz, aby na nią poczekać. Po dziesięciu minutach lekarka przywozi ją na wózku inwalidzkim. Sky wydaje się być strasznie przygnębiona, to widać.

-Sky, boże-mówie i do niej podbiegam. Szatynka patrzy na mnie i robi wielkie oczy.

-Co ty tu...robisz?-pyta w szoku i patrzy na pielęgniarke.-może nas pani na chwile zostawić?

Kobieta kiwa głową i oddala się, a ja kucam naprzeciwko niej kładąc delikatnie ręce na jej kolanach.

-Nie będe cie słuchać Sky. Nie zostawie cie. Byłbym skończonym idiotą. Jesteś dla mnie cholernie ważna Scarlet. Nie chce cie stracić, zrozum to. Moja rodzina cie kocha, Judie za tobą tęsknie, Maddie też. Nie mają ci tego za złe. To nie twoja wina.

Patrze w jej oczy z których zaczynają płynąć łzy.

-Przepraszam-szepcze po chwili.-w cale nie miałam tego na myśli. Nie chce cie stracić.

-Nie stracisz-mówie i przytulam delikatnie jej ciało. Uważam, aby nie porusyć żadnych żeber. Dziewczyna obejmuje mnie chudymi rękami i głaszcze mnie po włosach.

-Nie odchodź-mówi szlochając.

-Nigdy nie odejdę Sky-szeptam w jej włosy.

-Musimy już jechać-oznajmia lekarka trzymając rączki wózka.

-Będe czekać-całuje ją w czoło i siadam na krześle w korytarzu. Jednak mój spokój nie trwa długo gdy do szpitala wchodzi trójka ludzi. Dwóch facetów i kobieta. Momentalnie zrywam się z krzesła, a jakaś kobieta obok mnie piorunuje mnie wzrokiem. Nie wytrzymuje. Nie daje rady i podchodzi do nich. Kobieta jest blada, ma kościste ręce i wygląda jak jakaś ćpunka. Ma brązowe, brudne i tłuste włosy i jakiś worek na sobie. Mężczyźni są dobrze zbudowani, ale śmierdzą papierosami i wódką. Jej pieprzony "braciszek" patrzy na mnie i uśmiecha się kpiąco.

-Ty sukinsynu-sycze podchodząc bliżej.-to za to co jej zrobiłes-uderzam go pięścią w nos, a mężczyzna cofa sie pare kroków i patrzy na mnie w szoku. Jego pieprzona mamusia piszczy cicho, a ojciec próbuje mnie uderzyć. Jemu też się dostaje. W brzuch. Ludzie na korytarzu zaczynają panikować. Ponownie uderzam Jacka w twarz, a gdy ten upada siadam na nim okrakiem i wyładowuje swoją złość.

-Pierdolony chuju-mówie.-nie wybacze ci tego. SŁYSZYSZ?!

Nagle dwie silne dłonie podnoszą mnie.

-Puście mnie!-wrzeszcze do napakowanych ochroniarzy. Widze jak mężczyzna zwija się z bólu na podłodze, jego matka coś do niego mówi, a ojciec siedzi z bólem brzucha.-pierdoleni idioci!-krzycze do rodziny Sky. Słysze też jak recepcjonistka dzwoni po policje, ale mam to w dupie. Dokonałem swego. Poczęści. Mógłbym go zabić, ale jeszcze nie teraz...

SKY

To leżenie w łóżku jest strasznie męczące. Nie mogę nawet spać, bo każdy najmniejszy ruch powoduje okropny ból, a co za tym idzie-mdłości. Na dodatek szwędające się pielęgniarki 24/h i te pikające maszyny i różnolorowe kabelki w których się gubie. Jakby tego było mało co chwile gdzieś mnie przenoszą i wywążą. Mam dość ciągłych badań. Mam dość wszystkiego.

-Kiedy mogę stąd wyjść?-pytam mojego lekarza. Starszy, siwy mężczyzna z lekkim zarostem.

-Hm...myśle, że za tydzień byłoby dobrze, ale nie mogłaby się pani przemęczać. Ma może pani osobe która by pani pomogła?

-Tak. Myśle, że tak-odpowiadam cicho.

-Dobrze. A teraz jak się pani czuje? Ból w żebrach ustaje?

-Troche tak. Już mnie tak nie boli. Głowa też.

-Hm...więc tabletki zaczynają działaś. No dobrze-uśmiecha się i coś zapisuje.-w takim razie myśle, że za tydzień...może nawet niecały mogłaby pani wyjść ze szpitala.

-Dziękuje bardzo!

Lekarz uśmiecha się i wychodzi z sali. Mój spokój nie trwa długo gdy do sali wbiega kolejny lekarz. Chyva Cameron, kumpel Dylana.

-Sky, boże-sapie i opiera dłonie na kolanach.-powiedz cie prosze masz numer do rodziców Dylana?

-Tak, ale o co chodzi?-pytam, na co Cameron wciąga z sykiem powietrze.

-Policja zabrała Dylana. Siedzi na komisariacie.

Poprostu mi zaufajWhere stories live. Discover now