Pozdrowienia

6K 282 170
                                    

***

Yu-topia wczesnym przedpołudniem nie była może najbardziej obleganym miejscem we wszechświecie, ale od czasu zdobycia przez Yuuriego srebrnego medalu Grand Prix nawet na śniadania schodziła tam całkiem liczna gromada ludzi. Hiroko uwijała się więc już od samego rana, to rozdzielając mięso na wieprzowe kotlety, to krzątając się wokół stołów z pamiątkami, to zamiatając śnieg ze stopnia przed wejściem do zajazdu. I przy tej ostatniej czynności zastał Japonkę pan Satoshi, około czterdziestoletni listonosz, który nawet w najgorszą pogodę potrafił zmusić swój wysłużony motocykl do przedzierania się przez nadmorskie miasto.

- Dzień dobry, kochana pani Hiroko! Ani na chwilę nie ma spokoju z tą zimą, czyż nie?- przywitał się, gdy tylko zszedł z wehikułu i odsunął sprzed oczu szybkę kasku.

- Dzień dobry, dzień dobry - odpowiedziała kobieta, z uśmiechem spoglądając na listonosza. Miotła poszła w tymczasową odstawkę. - Na pewno jest nieco więcej pracy, ale również klientów przybywa. W taką pogodę aż chce się skorzystać z gorących źródeł.

- Co prawda, to prawda. Nie ma to jak pomoczyć się w ciepłej wodzie, kiedy inni muszą marznąć. Chyba i ja się niebawem do państwa wybiorę... - Listonosz westchnął, ale zaraz okręcił się na pięcie i zajrzał do przytroczonej za siodełkiem skrzyni. - A póki co mam dla pani kilka przesyłeczek. To będzie tak... Standardowo rachunki... Jest nowy katalog z roślinkami... Jakaś paczuszka...

- Mam nadzieję, że to ta książka kucharska, którą zamówiłam dla Yuuriego - ucieszyła się Hiroko, przyjmując prostokątne zawiniątko.

- O. A skoro już o synu mowa, to mam jeszcze coś specjalnego. - Listonosz przez chwilę wertował między palcami cienkie listy, aż wreszcie wydobył z kuferka niewielką kartkę. - Prosto z Rosji. Pocztówka od Yuuriego i tego jego młodego trenera.

Kobieta otworzyła szerzej oczy, odłożyła pozostałe pakunki na drewniany stolik w holu i ostrożnie wzięła do ręki wręczoną widokówkę. W sumie listonosz wcale nie musiał spoglądać na nazwisko nadawcy, żeby wiedzieć, że przesyłka faktycznie pochodziła od najmłodszej latorośli rodu Katsukich - w końcu zdjęcie z przodu przestawiało niebieską kanapę wraz z samą zainteresowaną parą, której towarzyszył brązowy pudel.

Hiroko uśmiechnęła się szeroko na widok synów. Z łatwością domyśliła się, że fotografia była zrobiona z pomocą samowyzwalacza, bo na kanapie, na której pozowali mężczyźni, panował mały rozgardiasz. Yuuri zajmował miejsce z prawej strony i chyba miał zamiar trzymać dłoń na grzbiecie kudłatego psa, ale zwierzak wydawał się zbyt szczęśliwy, żeby trwać w bezruchu. Kiedy tylko z lewej strony pojawił się na wpół stojący, na wpół siadający Vicchan, Makkachin uniósł przednie łapy i częściowo wepchnął się na kolana Rosjanina. W reakcji Yuuri częściowo śmiał się, na częściowo wołał coś do pudla, próbując powstrzymać go przed przewróceniem drugiego mężczyzny. Tymczasem Vicchan z typowym dla siebie uśmiechem w kształcie serca zgarnął w ramiona Yuuriego i przytulił się do niego górną połową ciała niczym spragnione uwagi dziecko. W efekcie żaden z nich nie siedział spokojnie, a ilość splecionych ze sobą łap oraz kończyn świadczyła o tym, że czuli się w swoim towarzystwie całkowicie swobodnie. Mało tego, ze zdjęcia biła taka beztroska i ciepło, że patrząc na nich nie dało się zachować powagi, a prawdziwie rodzinny obrazek oznaczał jedno - Yuuri szczęśliwie zadomowił się w rosyjskim mieszkaniu.

- Wyprowadzili się jakoś niedawno, prawda? - zagadnął jeszcze na odchodne listonosz, kiedy zamknął skrzynkę z przesyłkami i wsiadł na motocykl. - I co? Czyżby już tęsknił do domu?

- Nie, chyba nie. - Hiroko uniosła głowę znad kartki i spojrzała łagodnie na pana Satoshiego. Mimo styczniowych mrozów wprost emanowała pogodą ducha. - Myślę, że jest mu tam naprawdę dobrze.

Japonka miała co do tego jakieś takie miłe przeczucie. To oraz informację w postaci krótkiego tekstu, który widniał na pocztówce zarówno po rosyjsku, jak i po japońsku.

"Pozdrowienia z Petersburga!"


***

Przypisy-chan

Witajcie ponownie ;) Tym razem zaczynam czymś w rodzaju prologu, gdzie sami główni bohaterowie może nic nie mówią, ale widać, co się u nich dzieje. No i tak fajnie od razu wyjaśniam, skąd się wzięła nazwa zbioru (a tak serio to nie wierzcie mi - tytuł wymyślił się przypadkiem dwa tygodnie temu, a tę historyjkę stworzyłam zaledwie cztery godziny przed publikacją).

Wszyscy nowi, którzy zajrzą do tej książki - dzień dobry! Fanfik, do którego przypadkiem trafiliście jest niechronologicznym zbiorem sytuacji, które wydarzyły się, kiedy Yuuri przeprowadził się do Petersburga do mieszkania Viktora. Wszystko dzieje się na przestrzeni jednej linii czasowej, więc AU ani dzikich plot-twostów raczej tu nie uświadczycie. Już prędzej mnóstwo fluffu i od czasu do czasu parę pikantnych scen. Bardzo pikantnych. Ekhu, ekhu.

Każda z części jest małą zamkniętą historyjką, choć zdarzy się również, że gdzieś między sobą informacje będą się przeplatać. Nie jest to konieczne do zrozumienia sytuacji, ale wydaje mi się, że fajnie rozszerza świat. No i zawsze jest szansa, że szczególnie lubiany one-shot (jeśli tylko czytelnicy wyrażą taką chęć) może doczekać się kontynuacji. Właśnie dlatego zbiór ma taką specyficzną budowę.

Jeśli zaś chodzi o starych wyjadaczy - dotarliście tu! ;u; Cieszy mnie to niezmiernie, że jednak lubicie Dziabowersum. A może jesteście tutaj dlatego, że obiecałam wam opisanie randki/przepychania pewnych rur/podlewania róży/jeżdżenia kabrioletami/zapraszania zięcia na domowy obiad? :"D Pewnie to i jeszcze więcej. W takim razie nie czuję się winna i niczym Lannister spłacę swoje długi wobec was. Będę jednak niesamowicie wdzięczna za odzew, bo znów zaczynam od zera i każda gwiazdka będzie dla mnie na wagę złota. Żeby się nie okazało, że niepotrzebnie zaciukałam "Codzienności"...

W takim razie bez dalszego gadania - witam i zapraszam w kolejnej, długaśnej, fanfikowej podróży z Viktuuri!

Pozdrowienia z Petersburga!Onde histórias criam vida. Descubra agora