Rozdział 37

87 3 0
                                    

"Człowieka, który patrzy w oczy dziecka, uderza przede wszystkim ich niewinność: owa przejmująca niezdolność do kłamstwa, do zakładania maski, czy chęci bycia kimś innym, niż jest."

Anthony de Mello

*

Poranek jak zwykle przyszedł dla mnie stanowczo za wcześnie. Zupełnie się nie wyspałem i zwlekając z łóżka czułem się jak śmieć. Moja żona, jak przeważnie rano, już była na nogach – z kuchni dochodził wesoły śmiech Junichiego i głosy Hinaty oraz Mei. Mrugając i trąc oczy ubrałem się w cokolwiek i lekko zataczając, udałem do kuchni.

- Cześć – mruknąłem, wchodząc do pachnącego jajecznicą pomieszczenia. Hinata karmiła naszego najmłodszego synka, zaś Mei wcinała zrobione przez matkę śniadanie. Na patelni na szczęście wciąż znajdowała się spora ilość jajek z szynką.

- Hej – mruknęła Hinata z uśmiechem, a Junichi pomachał mi rączką, bo buzię pełną miał jedzenia. Mei skinęła głową, również zajadając śniadanie.

Nałożyłem sobie sporą ilość śniadania i siadając przy stole, sięgnąłem sobie świeżą bułkę z koszyka.

- Tatusiu, nad tobą frufa bąbelek – poinformował mnie Junichi, gdy tylko przełknął.

- To świetnie kochanie – odpowiedziałem, wzruszając ramionami na widok pytającej miny mojej żony. – Nie wiem, o co chodzi. Od wieków mówi o tych bąbelkach, chyba zaczął jeszcze przed naszą wyprawą. Mei, słyszysz coś w jego myślach?

- Nic, co by mogło mnie zaniepokoić, nic niebezpiecznego – odpowiedziała córka. – Nie wiem, Junichi cały czas widzi jakieś rozbłyski energii, nawet w tej chwili doskonale widzi Kuramę i moją więź z Mintao i Byakugana mamy. Nie mam pojęcia, o co może chodzić, bo nie odróżniam jego zmyślania od faktów. Dla niego w kuchni jest tyle kolorów, że można dostać oczopląsu.

Skinąłem głową, zgarniając do ust dużą porcję smażonych jajek. Hinata jedynie westchnęła i pogłaskała naszego synka po głowie.

Niedługo potem musiałem wyjść do pracy. Pożegnawszy rodzinę, wyszedłem z domu, ziewając przeciągle. Ku mojemu zdumieniu, przed furtką na moją posesję czekał Shikamaru, jak zwykle ze znudzoną miną. Podszedłem do niego.

- Cześć, o co chodzi?

- O Nową Generację, rzecz jasna – odparł, a ja zmarszczyłem nos.

- Nową Generację? – spytałem zdziwiony. Wzruszył ramionami.

- Pasuje, prawda? To lepsze określenie niż „psychotronicy" czy „te dzieciaki", nie uważasz?

Podrapałem się po głowie, wzruszając ramionami.

- No w sumie... Ale o co chodzi? – zapytałem, gdy ruszyliśmy wspólnie w stronę siedziby Hokage. Wokół panował gwar, jakieś dzieciaki, zmierzające w stronę Akademii, pozdrowiły mnie głośno. Pomachałem im.

- Sakura zwołała na dzisiejszy poranek pierwsze spotkanie grupy badawczej, która ma zająć się Nową Generacją od strony medycznej. Pomyślałem, że może chcesz zajrzeć.

- No jasne! – zawołałem. – Wszystko lepsze od papierów!

Shikamaru rzucił mi pobłażliwe spojrzenie, ale nie przejąłem się nim. Naprawdę nie miałem ochoty na ślęczenie przed papierami.

Skręciliśmy więc w stronę szpitala, zmieniając temat na mniej ważny. Shikamaru opowiadał mi o jakiś sprawach dotyczących rozbudowy dróg i związanymi z tym pozwoleniami, a ja kiwałem głową udając, że uważnie go słucham. Tak naprawdę zastanawiałem się nad swoim postępowaniem. Czy aby na pewno wszystko dobrze zaplanowałem? Czy gromadząc tutaj dzieciaki z Nowej Generacji nie naraziłem ich przypadkiem? Czy swoim postępowaniem ściągnę na Konohę jakieś niebezpieczeństwo? Podejrzewałem, że prawdopodobnie tak, ale nawet i bez Oksu, Lali, Faraona i Nihata Cho-No-Ryoku-Sha i tak by tu przybyli po Maykę i moje dzieciaki. Sprowadzając tu wszystkich, chroniłem ich. Swoją mocą, mocą Sasuke, mocą całej wioski, aż w końcu mocą ich samych, zjednoczonych w jednym miejscu.

Nowa Generacja | NarutoWhere stories live. Discover now