Rozdział 19

69 6 0
                                    

 „Zostaw mnie sam na sam z piekłem mego serca."

Zygmunt Krasiński, „Irydion"

*

Zbliżał się wieczór, gdy w końcu zatrzymaliśmy się na postój, równo siedem kilometrów od obozu Mayi, Toeiego i Asuki. Rozpaliłem ognisko i usiadłem przy nim, szykując nam coś do jedzenia i patrząc na syna, który przechadzał się po obozie, zamyślony.

- Usiądź i zjedz jak człowiek – powiedziałem, a syn zerknął na mnie jednym okiem, odetchnął sobie głęboko i usiadł naprzeciw mnie.

- Ten twój plan, odnośnie... nas... – zaczął, a ja podniosłem głowę, by móc patrzeć mu w oczy po matce. Mintao bawił się kunaiem, twarz miał skupioną, myślami znajdował się przecież siedem kilometrów stąd, w obozie Mayi. – Dlaczego w taki sposób?

- Masz lepszy? – zapytałem, mieszając w małym rondelku, który wisiał nad ogniem. Podgrzewałem nam zupę z puszki na kolację.

- Ja tylko zastanawiam się, czy to nie jest zbędne ryzyko...

- Mówisz jak Rada Starszych. Dla nich też wszystko jest „zbędnym ryzykiem". A czasem warto zaryzykować.

- Tak, ale czy przypadkiem nie osłabi to zbytnio wioski...? – zapytał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. – Tak, wiem, liczysz na Uchiha i...

- Nie martw się – powiedziałem. – Zaufaj mi.

Zamyślił się na chwilę, patrząc na niebo ponad nami. Schował kunai, którym się bawił i jeszcze raz głęboko odetchnął.

- Ale... czy to wszystko nie dlatego, że jesteś trochę znudzony? – Jego nieśmiały głos rozśmieszył mnie, ale starałem się zachować powagę.

- Coś w tym jest – mruknąłem, a on fuknął, słysząc, że kpię. Nałożyłem mu zupy i podałem miseczkę. Jedząc, milczeliśmy.

Siedzieliśmy przy ogniu jeszcze chwilę, nic nie mówiąc. Później zaproponowałem, by położyć się i przespać, aby rankiem być na nogach zanim jeszcze tamci wstaną, a Mintao zgodził się ze mną. Rozłożyliśmy śpiwory i położyliśmy się.

Długo nie mogłem zasnąć, patrząc w rozgwieżdżone niebo. Myślałem o tym wszystkim, co sobie zaplanowałem, analizując każdy z możliwych scenariuszy i szukając luk w moim rozumowaniu. Byłem pewien, że cokolwiek by się nie stało, potrafiłbym temu zaradzić i przede wszystkim, ochronić moich bliskich. To było priorytetem, moi kochani oraz mieszkańcy Konohy.

Zasnąłem jakiś czas po Mintao, choć on również nie spał dopóty, dopóki nie zasnęła Asuka, która dość długo rozmawiała z Mayą. Kiedy chakry dziewczyn były już spokojne i przepływały luźno, świadcząc o tym, że śpią, wtedy i mój syn się odprężył, by chwilę później zasnąć. Wkrótce potem i ja zasnąłem.

Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie, zaledwie chwilę po tym, jak się położyłem – a przynajmniej tak mi się wydawało. Zerwałem się i nim zdążyłem zorientować, co robię, przykładałem kunai do gardła Mintao. Szybko cofnąłem ostrze.

- Zwariowałeś? – zapytałem natarczywym szeptem, oddychając szybko. – Chcesz, żebym cie zabił?

- Musimy ruszać – powiedział krótko Mintao, głosem zachrypniętym, jakby bolało go gardło. Momentalnie skupiłem się na energii natury, krążącej wokół mnie i przybrawszy tryb mędrca, odnalazłem obóz Mayi, Asuki i...

- Gdzie jest Toei? – zapytałem i zrywając się z miejsca, zacząłem wciągać na siebie ciuchy.

- Nie wiem – odparł Mintao, ale wyczułem, że kłamie. Spojrzałem na niego ostro, zapinając kurtkę.

Nowa Generacja | NarutoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz