Rozdział 27

55 3 0
                                    

„I nie miłować ciężko, i miłować

nędzna pociecha, gdy żądzą zwiedzione

myśli cukrują nazbyt rzeczy one,

które i mienić, i muszą się psować.

Komu tak będzie dostatkiem smakować

złoto, sceptr, sława, rozkosz i stworzone

piękne oblicze, by tym nasycone

i mógł mieć serce, i trwóg sie warować?

Miłość jest własny bieg bycia naszego,

ale z żywiołów utworzone ciało,

to chwaląc, co zna początku równego,

zawodzi duszę, której wszystko mało,

gdy Ciebie, wiecznej i prawej piękności,

samej nie widzi - celu swej miłości."

Mikołaj Sęp Szarzyński

*

Dookoła nich było ciemno, ponieważ na podwórku przed domem Mei nie paliło się światło. Widać było wszystkie gwiazdy.

Stała nieruchomo, w rękach trzymając pęk kluczy. Było jej trochę zimno, wzięła za cienki sweterek. Shan też stał nieruchomo, patrzył wprost na nią. Mimo ciemności, widziała go bardzo dobrze. Miał uchylone usta, szeroko otwarte, zdumione oczy. Wiatr delikatnie poruszał kosmykami jego czarnych jak atrament włosów, które zlewały się z nocą, podobnie jak jego strój. Oboje zamarli.

A jednak przez głowę Shana przelatywały właśnie setki, jak nie tysiące myśli. Mei jeszcze nigdy nie słyszała, by panował w niej taki chaos, a przecież słuchała go niemalże przez cały czas i to odkąd pamiętała. Od zawsze byli przyjaciółmi.

Na samym początku, gdy padły jej słowa, Shan był w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek pomyśleć. Na jedną setną sekundy w jego głowie panowała taka cisza, jakby był martwy. A potem rozpoczął się galop myśli.

Shan przypomniał sobie wszystkie ich dobre chwile. Wspólne zabawy, gdy byli dziećmi. Naukę w Akademii i ich dowcipy, jakie wycinali nauczycielom. Egzamin na genina, chuunina i jounina. Ich misje. Ich wspólne popołudnia. Polowanie na Kakashiego. Malowanie graffiti. Pływanie. Dokuczanie ojcom, dokuczanie Mintao. Ich dowcipy, ich zabawy, ich żarty, ich sprzeczki, ich docinki... Było tego tak wiele... tyle dobrych rzeczy...

Shan pomyślał potem, że jest wspaniałą dziewczyną. Że jest mądra, zabawna, ma poczucie humoru, że nawet dobrze gotuje. I że jest piękna, że niczego jej nie brakuje. Że ma jasne jak słońce włosy i piękne, księżycowe oczy po klanie Hyuuga. I że jej ciało jest piękne, a zwłaszcza piersi po mamie, bo przecież to był Shan i musiał tak pomyśleć.

Pomyślał też o tym, jak dobrze się dogadywali. Jak płynne, naturalne, zwykłe, było spędzanie czasu razem. Mei. To imię miało dla niego ogromną wartość. Mei zajmowała w jego sercu szczególne miejsce.

Lecz później Shana ogarnął strach. Strach tak wielki, że Mei go odczuła całą sobą, od pięt aż do czubka głowy. Shan pomyślał, że się w nim zakochała. Mei go kocha. Mei go chce. Mei, właśnie Mei.

Uczuć Shana nie dało się odszyfrować, były zbyt skołtunione. Na wszystko to, co się teraz w nim działo, składały się przeogromne pokłady strachu, mnóstwo żalu, że oto tak to się potoczyło, a do tego tak wielkie wyrzuty sumienia, że chłopak nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Do tych uczuć domieszane było niedowierzanie, no bo jak to? Każda, ale nie Mei! Nie Mei! On jej ufał, znała go na wylot. Tylko ona jedna, każdą myśl, każdą rzecz. Poczuł się zraniony, lecz zaraz to wszystko odrzucił, bo nie mógł tak czuć. Nie mógł czuć pretensji wobec Mei. Nie Mei! Czemu Mei?! Do cholery, czemu? Czemu to powiedziała, jasna cholera?!

Nowa Generacja | NarutoTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon