LOST IN THE TIME [KSIĘGA IX:...

By Nessa_125

3.1K 308 34

Przeszłość nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Claudia wie o tym doskonale, od wieków uciekając nie tylko przed... More

Prolog
Jeden
Dwa
Trzy
Cztery
Pięć
Sześć
Siedem
Osiem
Dziewięć
Dziesięć
Jedenaście
Dwanaście
Trzynaście
Czternaście
Piętnaście
Szesnaście
Siedemnaście
Osiemnaście
Dziewiętnaście
Dwadzieścia
Dwadzieścia jeden
Dwadzieścia dwa
Dwadzieścia trzy
Dwadzieścia cztery
Dwadzieścia pięć
Dwadzieścia sześć
Dwadzieścia siedem
Dwadzieścia osiem
Dwadzieścia dziewięć
Trzydzieści
Trzydzieści jeden
Trzydzieści dwa
Trzydzieści trzy
Trzydzieści cztery
Trzydzieści pięć
Trzydzieści sześć
Trzydzieści siedem
Trzydzieści osiem
Trzydzieści dziewięć
Czterdzieści
Czterdzieści jeden
Czterdzieści dwa
Czterdzieści trzy
Czterdzieści cztery
Czterdzieści pięć
Czterdzieści sześć
Czterdzieści siedem
Czterdzieści osiem
Czterdzieści dziewięć
Pięćdziesiąt
Pięćdziesiąt jeden
Pięćdziesiąt dwa
Pięćdziesiąt trzy
Pięćdziesiąt cztery
Pięćdziesiąt pięć
Pięćdziesiąt sześć
Pięćdziesiąt siedem
Pięćdziesiąt osiem
Pięćdziesiąt dziewięć
Sześćdziesiąt
Sześćdziesiąt jeden
Sześćdziesiąt dwa
Sześćdziesiąt trzy
Sześćdziesiąt cztery
Sześćdziesiąt pięć
Sześćdziesiąt sześć
Sześćdziesiąt siedem
Sześćdziesiąt osiem
Sześćdziesiąt dziewięć
Siedemdziesiąt
Siedemdziesiąt jeden
Siedemdziesiąt dwa
Siedemdziesiąt trzy
Siedemdziesiąt cztery
Siedemdziesiąt pięć
Siedemdziesiąt sześć
Siedemdziesiąt siedem
Siedemdziesiąt osiem
Siedemdziesiąt dziewięć
Osiemdziesiąt
Osiemdziesiąt jeden
Osiemdziesiąt dwa
Osiemdziesiąt trzy
Osiemdziesiąt cztery
Osiemdziesiąt pięć
Osiemdziesiąt siedem
Osiemdziesiąt osiem
Osiemdziesiąt dziewięć
Dziewięćdziesiąt
Dziewięćdziesiąt jeden
Dziewięćdziesiąt dwa
Dziewięćdziesiąt trzy
Dziewięćdziesiąt cztery
Dziewięćdziesiąt pięć
Dziewięćdziesiąt sześć
Dziewięćdziesiąt siedem
Dziewięćdziesiąt osiem
Dziewięćdziesiąt dziewięć
Sto
Sto jeden
Sto dwa
Sto trzy
Sto cztery
Sto pięć
Sto sześć
Sto siedem
Sto osiem
Sto dziewięć
Sto dziesięć
Sto jedenaście
Sto dwanaście
Sto trzynaście
Sto czternaście
Sto piętnaście
Sto szesnaście
Sto siedemnaście
Sto osiemnaście
Sto dziewiętnaście
Sto dwadzieścia
Sto dwadzieścia jeden
Sto dwadzieścia dwa
Sto dwadzieścia trzy
Sto dwadzieścia cztery
Sto dwadzieścia pięć
Sto dwadzieścia sześć
Sto dwadzieścia siedem
Sto dwadzieścia osiem
Sto dwadzieścia dziewięć
Sto trzydzieści
Sto trzydzieści jeden
Sto trzydzieści dwa
Sto trzydzieści trzy
Sto trzydzieści cztery
Sto trzydzieści pięć
Sto trzydzieści sześć
Sto trzydzieści siedem
Sto trzydzieści osiem
Sto trzydzieści dziewięć
Sto czterdzieści
Sto czterdzieści jeden
Sto czterdzieści dwa
Sto czterdzieści trzy
Sto czterdzieści cztery
Sto czterdzieści pięć
Sto czterdzieści sześć
Sto czterdzieści siedem
Sto czterdzieści osiem
Sto czterdzieści dziewięć
Sto pięćdziesiąt
Sto pięćdziesiąt jeden
Sto pięćdziesiąt dwa
Sto pięćdziesiąt trzy
Sto pięćdziesiąt cztery
Sto pięćdziesiąt pięć
Sto pięćdziesiąt sześć
Sto pięćdziesiąt siedem
Sto pięćdziesiąt osiem
Sto pięćdziesiąt dziewięć
Sto sześćdziesiąt
Sto sześćdziesiąt jeden
Sto sześćdziesiąt dwa
Sto sześćdziesiąt trzy
Sto sześćdziesiąt cztery
Sto sześćdziesiąt pięć
Sto sześćdziesiąt sześć
Sto sześćdziesiąt siedem
Sto sześćdziesiąt osiem
Sto sześćdziesiąt dziewięć
Sto siedemdziesiąt
Sto siedemdziesiąt jeden
Sto siedemdziesiąt dwa
Sto siedemdziesiąt trzy
Sto siedemdziesiąt cztery
Sto siedemdziesiąt pięć
Sto siedemdziesiąt sześć
Sto siedemdziesiąt siedem
Sto siedemdziesiąt osiem
Sto siedemdziesiąt dziewięć
Sto osiemdziesiąt
Sto osiemdziesiąt jeden

Osiemdziesiąt sześć

13 2 0
By Nessa_125

Isobel

Apartament nie zrobił na Charonie żadnego wrażenia. Poznała to po wyrazie jego twarzy i tym, w jaki sposób rozsiadł się w fotelu naprzeciwko niej. Wydawał się w pełni rozluźniony, jakby to, że właśnie przekroczył próg eleganckiego, urządzonego ze smakiem mieszkania, nie było dla niego niczym niecodziennym.

Mogła się tego spodziewać.

Gdyby miała przed sobą kogokolwiek innego, bez chwili wahania rozliczyłaby go za każdą oznakę zniewagi względem niej. Tego wieczoru jednak Isobel było wszystko jedno, zwłaszcza że dobrze wiedziała, dlaczego i w jaki sposób wilkołak próbował ją prowokować. Zbyt dobrze znała te sztuczki – żałosne zagrywki, mające na celu wytrącić ją z równowagi.

Wciąż jednak istniały zasady, których nawet Charon nie łamał. Miał szansę, żeby pokazać jej swoją siłę – i zrobił to, jednocześnie wymuszając na Isobel dokładnie to samo. I choć była pewna, że – tak jak i ona – mężczyzna nie pokazał nawet połowy swojego potencjału, była skłonna uznać, że zremisowali. Nie bała się pozwolić na to, by przekroczył próg miejsca, które zamieszkiwała. Nie żeby w ogóle jej wola miała tutaj coś do rzeczy, zwłaszcza że dzieci księżyca nie potrzebowały zaproszenia.

Samo doświadczenie okazało się wyjątkowo ciekawe. Przynajmniej z jej perspektywy wydawało się ciekawym urozmaiceniem ostatnich tygodni. Wciąż nie czuła żalu przez straconych nowo narodzonych, obojętna na to, że Simon mógłby zostać zmuszony zaczynać od nowa. O ile wciąż żył, ale i nad tym nie próbowała się zastanawiać. Czuła ponura satysfakcję na samo wspomnienie tego, że Charon zostawił zgliszcza w miejscu, które kiedyś próbowała uznawać za przyszłościowe. Przez tyle czasu wmawiała sobie, że wystarczą jej zamienni, że już prawie zaczęła w to wierzyć.

Tylko prawie. Być może pojawienie się tego mężczyzny nie było aż takie niefortunne, jak początkowo mogłoby się wydawać.

– Mam pełen barek, jeśli byłbyś zainteresowany. Osobiście pozwolę sobie na coś bardziej właściwego dla mnie – poinformowała go, bez pośpiechu przechadzając się po salonie.

Nie miało znaczenia, że znajdowali się na najwyższym piętrze. Przez sięgające od ziemi aż po sam sufit okna widziała atramentowe niebo, ale nie była w stanie dostrzec gwiazd ani księżyca. Bijący z zewnątrz blask wciąż tętniącego życiem miasta jak zawsze okazał się zbyt rozpraszający i irytujący, by dało się docenić naturalny urok nocy.

Właśnie dlatego nienawidziła Seattle. Tego miejsca. Życia, z którym przyszło jej się mierzyć.

Charon najwyraźniej nie miał z tym problemu. Obserwowała go kątem oka, kiedy bez chwili wahania zdecydował się skorzystać z zaproszenia, chwilę później rozsiadając się w fotelu z pełną karafka whisky. Zacisnęła usta, momentalnie orientując się, że nie zamierzał trudzić się każdorazowym napełnianiem szklanki, najwyraźniej zamierzając pić prosto z gwintu. Było jej wszystko jedno, zwłaszcza że sama nie potrzebowała podobnych używek, ale i tak aż zagotowało się w niej, gdy dostrzegła tę prymitywność z jego zachowaniu.

Nie żeby ta kwestia pozostawała najistotniejsza. Dużo bardziej powinna zaniepokoić ją abstrakcyjność tego, co robiła. To, że nagle mogłaby toczyć uprzejmą dyskusję z kimś, kto miał czelność podnieść na nią rękę...

A jednak Isobel czuła przede wszystkim spokój. Jeśli ktoś wiedział, jak wyglądał świat tuż przed Upadkiem, to zdecydowanie Charon. Pod wieloma względami pozostawili do siebie podobni.

– Mam przez to rozumieć, że królowa – podjął, uśmiechając się złośliwie – również przerzuciła się na zimne resztki z plastikowej torebki?

Puściła tę uwagę mimo uszu. Ten jeden raz nie zamierzała dać się sprowokować i przyszło jej to zaskakująco łatwo. Może to już podchodziło o desperację, a może wszystko sprowadzało się do świadomości, że rozmawiała z Charonem – kimś, kogo nigdy nie traktowała jak równego sobie przeciwnika, niezależnie od tego, czy nim był. To, że mógłby próbować z nią igrać, wydawało się aż nadto oczywiste.

Nie zamierzała z czegokolwiek się tłumaczyć. Świadoma, że ją obserwował, z wprawą przelała krew do kieliszka. Na pierwszy rzut oka mógłby uchodzić za wino, choć zakładała, że podczas gdy alkohol lepiej smakował na zimno, krew jak zawsze okazała się zbyt gęsta i cierpka. Isobel żałowała, że nie miała pod ręką kogoś, komu mogłaby rozerwać gardło, ale w tej sytuacji musiała zadowolić się tym, co miała.

Demony w ciemnościach poruszyły się. Milczały, nawet nie próbując między sobą szeptać. Posłusznie czekały, ciche i obecne, skryte w cieniu, skąd w każdej chwili mogła je przywołać.

Doskonale.

Zajęła miejsce na kanapie, dokładnie naprzeciwko swojego nieoczekiwanego gościa. W dłoni delikatnie obracała kryształowy kieliszek, udając zafascynowanie tym, jak przy każdym ruchu jego zawartość dostosowywała się do kąta, pod jakim trzymała naczynie. Nogi skrzyżowała w łydkach, choć tak naprawdę było jej wszystko jedno, w jakiej pozycji siedziała. Czasy, kiedy musiała lśnić, zajmując wyszukany, podsycający szacunek tron, minęły bezpowrotnie.

Z całą mocą dotarło do niej, że była upadłą królową. Ale – o czym nie zamierzała ot tak zapomnieć – wciąż zajmowała zaszczytne miejsce na szachownicy.

– Wróćmy do rozmowy. Oboje wiemy, że przebywanie razem dłużej niż to konieczne nie sprawia przyjemności żadnemu z nas.

Skwitował jej słowa śmiechem, ten jednak nie miał w sobie ani krzty radości. Na pewno nie objął zimnych, skupionych na wampirzycy oczu. Doszukała się wyłącznie niechęci, to jednak nie powstrzymało Charona od nachyleniem w jej stronę.

– Najpierw chciałbym dowiedzieć się kilku rzeczy. Wtedy będę mógł powiedzieć ci z czym przychodzę.

– Skąd pomysł, że pozwolę ci dyktować warunki? – obruszyła się, prostując niczym struna.

Tego nie było w umowie. Nie żeby cokolwiek konkretnego wynikało z wcześniejszych słów Charona, ale ta nagła deklaracja i tak nie przypadła jej do gustu. Co prawda mogła się tego po nim spodziewać, ale...

– Jeśli chcesz, mogę od razu wyjść. – Wilkołak wzruszył ramionami. – Tak tylko dodam, że byłoby szkoda... Zwłaszcza tego pięknego apartamentu.

– Ty...

Jednak dała się sprowokować. To był impuls – jeden ruch ręką, kiedy pozwoliła, by moc przetoczyła się przez jej ciało. Złocista energia z impetem przymknęła tuż obok twarzy Charona, wypalając ziejąca dziurę w oparciu fotela. Mężczyzna natychmiast się wyprostował, by móc ocenić szkody. Uniósł brwi, ale wciąż nie sprawiał wrażenia kogoś, ktoś jakkolwiek obawiał się o swoje życie. Do Isobel dotarło, że go bawiła – reakcjami i tym, że w ogóle mogłaby próbować.

– Kobiety – ocenił niemalże pogodnym tonem, kwitując tę wypowiedź kolejnym łykiem whisky.

Usłyszała trzask. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że zmiażdżyła w dłoni kieliszek. Odłamki kryształu opadły na ziemi; stężała krew spłynęła po dłoni, znacząc blada skórę.

Charon nawet nie drgnął. Wciąż spoglądał na nią w niemalże pobłażliwy, znudzony sposób.

– Skończyłaś już dramatyzować? Jeśli tak, siadaj. Moja cierpliwość też ma swoje granice.

Wyraźnie wyczuła w jego słowach groźbę. Wciąż tkwiła w bezruchu, oddychając szybko i płytko, choć nie potrzebowała powietrza do normalnego funkcjonowania. Dumnie uniosła głowę, całą sobą komunikując, że jego słowa nie robiły na niej wrażenia. To przynajmniej miała w planach, bo coś w spojrzeniu Charona jasno uświadomiło jej, że nie kłamał – ani w tamtej chwili, ani wcześniej, sugerując, że gdyby spróbowała się wycofać, zostawiłby ją z niczym.

Mimo wszystko nie zamierzała siadać. Opuściła ręce, pozwalając, by resztki krwi spłynęły po jej palcach, plamiąc dywan.

– Pytaj – zgodziła się niechętnie. – Ale nie obiecuję, że na wszystko odpowiem – dodała, jednak i tym razem doczekała się wyłącznie pobłażliwego spojrzenia z jego strony.

– Skoro uparłaś się utrudniać... – mruknął, wzruszając ramionami. – Dobrze więcej. Pozwól, że zapytam... Jak się ma twoja urocza wiedźma?

Drgnęła. Odkąd tylko wspomniał o pytaniach, wiedziała, że powinna spodziewać się wszystkiego, ale i tak poczuła się, jakby ktoś ja spoliczkował. Myślenie o Amelie wciąż wzbudzało w niej wyłącznie gniew.

– To już od dawna nie jest moje zmartwienie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Och... Ale żyje, tak? – upewnił się, jednak tym razem nie oczekiwał odpowiedzi. – W zasadzie tyle chciałem wiedzieć. Zgaduję, że plotki to prawda i stwórczyni cię opuściła. To dobrze – ocenił, a Isobel kolejny raz zapragnęła rzucić mu się do gardła.

– Stwórczyni? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Mam przypomnieć ci, kto zapoczątkował tę rasę? Jeśli ktoś tu komuś coś zawdzięcza...

– Nie zapędzaj się tak, bo oboje wiemy, że bez niej już dawno byś zdechła. Jak na każdego marnego człowieka przypadło.

Aż się zapowietrzyła. Z równym powodzeniem mógłby ją spoliczkować, zwłaszcza że trafił w sedno. Zacisnęła dłonie w pieści, bezskutecznie próbując powstrzymać drżenie. Gdyby tylko mogła potraktować go w sposób, na który sobie zasłużył i...

Najgorsze jednak było w tym wszystkim to, że miał racje. To Amelie zawdzięczała nieśmiertelność – i to dlatego przez tyle czasu przymykała oczy na to, że ta mogłaby działać na własną rękę. Przez tyle czasu pozostawała bierna, choć miała tak wiele powodów i okazji, by równie szybko odebrać to, co podarowała. Gdyby wiedziała wcześniej, że koniec końców zostanie sama, nie zawahałby się.

– Jedynie co zawdzięczam Amelie – oznajmiła lodowatym tonem – to mój upadek. To i wieki spędzone w zamknięciu.

Odwróciła się, pośpiesznie zwracając ku oknu. Spojrzała wprost w nocne niebo, chcąc upewnić się, że to wciąż tam było. Na ułamek sekundy wróciła pamięcią do czasów uśpienia – do niekończącego poczucia pogrzebania żywcem, braku tchu, choć przecież go potrzebowała... Do poczucia, że istnienie i świat, który kiedyś znała, pozostawały co najwyżej ulotnym snem. To, że nie postradała zmysłów, wciąż wydawało się graniczyć z cudem.

Miała dość czasu, żeby oswoić się z myślą o utraconym czasie. Niejednokrotnie słyszała, że wampiry były stworzone do czekania – że pojęcie przemijania pod każdym względem pozostawało im obce. Możliwe, że tak właśnie było i tylko to pozwoliło jej przetrwać. To albo równie silne i właściwe dla rasy, którą zapoczątkowała, pragnienie zemsty. Po tylu latach ta kwestia pozostawała niejasna.

Jakkolwiek by jednak nie było, wiedziała do czego dążył Charon. Jak przez mgłę pamiętała tamten dzień – ostatnie ludzkie wspomnienie, które...

Ale o tym nie chciała myśleć.

– Więc? – ponagliła, próbując ukryć niepokój. – Masz mi do powiedzenia coś praktycznego, czy jednak powinnam uznać, że mnie okłamałeś? Jak na kogoś, o kim tyle słyszałam, marnie idzie ci zadowolenie kobiety.

– Och. – Charon spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Dobre, dobre... To by ci wyszło – ocenił, nie przestając się uśmiechać. – Gdyby choć trochę zależało mi na opinii pierdolonej wampirzycy, może nawet byś mnie uradziła.

– Na razie wciąż przebywasz w domu tej... wampirzycy – zauważyła przytomnie. – Ugościłam cię, bo jestem ciekawa. Co nie oznacza, że nie rozkażę moim dzieciom cisnąć tobą przed okno, kiedy już mnie znudzisz.

W ciemnościach wyczuła poruszenie, ale nie próbowała wpływać na demony. Nie wycofała swoich słów, przez moment naprawdę pragnąc wcielić je w czyn. Wiedziała, że wystarczyłby jeden ruch – krótki rozkaz i...

Och, co prawda podejrzewała, że w ten sposób jedynie bardziej by wilkołaka rozjuszyła, skoro nie mógł ot tak zginąć, ale przynajmniej miałaby satysfakcję.

– Oj, droga królowo...

Zacisnęła zęby, z trudem powstrzymując charkot, kiedy znów zwrócił się do niej w ten sposób. Jego ton sprawiał, że tytuły, które zwykle uważała za właściwe i świadczące o szacunku, brzmiały jak najgorsza obraza. I choć zarazem czuła, że uleganie takim zaczepką nie świadczyło o niej dobrze, znoszenie obecności Charona coraz bardziej przypominało niemożliwe do zrealizowania wyzwanie.

Nie, nie chodziło o to. Od początku była gotowa na przepychanki słowne, a jednak sposób, do którego się uciekał...

Przeszłość. Uciekał w to, co pragnęła zostawić za sobą. To samo, co już raz ją zniszczyło, prześladując w równym stopniu, co i wspomnienie przeklętej Ophelii. Myślami wciąż trwała przy tym, co było, choć to od dawna prowadziło donikąd. Gdyby było inaczej, nie utknęłaby w samym sercu Seattle, tkwiąc w martwym punkcie i chwytając wszystkiego, co pozwoliłoby jej poczuć, że odzyskiwała choć namiastkę utraconej kontroli.

Simon, te wampiry, nawet Jaques... Przecież wiedziała, że to tylko pozory – cienie czegoś, co miała kiedyś, nim wszyscy wokół zdecydowali się jej wyprzeć.

Nawet nie drgnęła, słysząc otwierające się drzwi. Wyczuła Simona na ułamek sekundy przed tym, jak usłyszała jego spanikowany głos.

– Pani... Dobry Boże, pani, stało się coś...

– Spóźniłeś się – przerwała chłodno.

Miała wrażenie, że nie usłyszał tych słów w natłoku własnych. Zniecierpliwiona, błyskawicznie zwróciła się ku przybyszowi i – ignorując przenikliwe spojrzenie Charona – wyciągnęła dłoń wprost ku Simonowi. Jeden ruch wystarczył, by poderwała go ku górze niczym szmacianą laleczkę, w następnej sekundzie ciskając zaskoczonym wampirem przez pokój. Z impetem uderzył o ścianę, przy okazji zamieniając w stos drzazg drewniany stolik, na którym finalnie wylądował. Natychmiast spróbował się podnieść, ale powstrzymał się, kiedy podchwycił zagniewane spojrzenie tkwiącej po drugiej stronie pomieszczenia kobiety.

Zacisnęła dłonie w pieści. Miała ochotę uderzyć w niego raz jeszcze, tak dla zasady, nade wszystko pragnąc wyładować gniew. Skoro nie mogła wyżyć się na Charonie, potrzebowała zamiennika. Może w tym jednym Simon miał sprawdzić się jak należy, ale...

Dość... Dość!, nakazała sobie stanowczo.

Znów to robiła. Znów miotała się pod wpływem złości, choć to prowadziło donikąd. Omal nie parsknęła, kiedy uświadomiła sobie, że to bardzo często sugerował jej Lawrence, kiedy jeszcze trwał u jej boku – w na tyle ostrożny sposób, by przy pierwszej okazji nie zrównała go z ziemią, ale jednak. Bywałą impulsywna, ale wtedy mogła sobie na to pozwolić. Była królową, która na swoje skinienie miała każdego i wszystko, czego tylko zapragnęła, a przejawy nieposłuszeństwa mogła dusić w zarodku.

Tyle że tego już nie było. Odeszło bezpowrotnie, pozostawiając po sobie wyłącznie gorycz i poczucie upokorzenia. Miotanie się już nie miało sprawić, że odzyska kontrolę. Gniewnie spojrzenie nie wystarczyło, żeby postawić na swoim i spełnić zachcianki.

Już nie. Po raz kolejny zaczynała od nowa.

Wciąż oddychając szybko i płytko, z wolna opuściła rękę. Starając się zachować neutralny wyraz twarz, spojrzała w miejsce, w którym wciąż klęczał Simon. Mogła wyczuć jego przerażenie tym wyraźniej, że prowokował krążące po pokoju demony. Co prawda nie miały z niego większego pożytku, skoro nie mógł zaoferować im krwi, ale negatywne emocje sprawdzały się równie dobrze.

– Jak wspomniałam... spóźniłeś się – powtórzyła o wiele łagodniej niż wcześniej. – Wiem wszystko. Jednak nie było cię na miejscu – dodała mimochodem, wciąż niepewna czy powinna cieszyć się, że wampir, któremu osobiście podarowała nieśmiertelność, pozostawał przy życiu.

– Pani, ja...

– Nie tłumacz się. Przecież o nic nie pytam... To i tak nie ma znaczenia – ucięła i naprawdę zabrzmiało to tak, jakby jej nie zależało. Uświadomiła sobie, że tak było w istocie. – Poza tym, o ile jeszcze nie zauważyłeś, przyjmuję gościa. Zaczekaj na zewnątrz, póki cię nie wezwę.

– Ale...

– Wynocha!

Tym razem usłuchał – i całe szczęście, bo wciąż mogła siłą wyrzucić go za drzwi. Wyczuła rozczarowanie demonów, kiedy odesłała ich posiłek, ale przynajmniej one nie próbowały protestować. Isobel była w wystarczająco podłym nastroju, by nie mieć cierpliwości do kolejny, choćby i najmniej istotnych oznak nieposłuszeństwa.

– Cóż... Może matriarchat ma jednak potencjał – mruknął z rozbawieniem Charon. – Rządy żelaznej ręki.

Puściła jego słowa mimo uszu. Znów wbiła wzrok w okno, w pociemniałym niebie próbując doszukać się czegoś, co pozwoliłoby jej wyzwolić resztki wymykającej się cierpliwości.

– Wróćmy do tematu – zaproponowała chłodno. – Nie musisz mówić, czego chcesz. Wiem, kogo szukasz. Miała czelność zwrócić się do mnie o pomoc zaraz po tym, jak mnie zawiodła.

Mężczyzna jedynie parsknął śmiechem.

– To brzmi jak mój ukochany kwiatuszek. Swoją drogą, dobrze to słyszeć. Jak rozumiem, odmówiłaś jej.

– Ustępstwem z mojej strony jest to, że wciąż żyje.

Ku jej irytacji, mężczyzna znów się roześmiał – w równie niepokojący sposób, co i za pierwszy razem. Cokolwiek zrobiła mu Claudia...

– Och, nie, nie... Przeciwnie. – Znów zachichotał. – To śmierć byłaby ustępstwem. Zamarzy o niej, kiedy już do mnie wróci.

– Nie chcę wiedzieć, co robisz ze swoimi zabawkami.

– I tak bym ci nie zdradził. Zresztą to coś, co pragnę przygotować z myślą o niej. Prezent powitalny, na który przez te wieki zasłużyła – stwierdził tonem dumnego rodzica, który właśnie przygotowywał dla dziecka wyjątkowy podarek gwiazdkowy. Choć wydawało się to niemożliwe, coś w tych słowach sprawiło, że nawet Isobel zrobiło się zimno. To nie tak, że temat tortur był jej obcy, ale... – Miałem dość czasu, żeby pomilczeć.

– Jak uważasz – ucięła, siląc się na obojętność. – Rób z nią, cokolwiek zechcesz. Nie dbam o nią.

– Jakby twoje pozwolenie w ogóle cokolwiek zmieniało... Ale i tak dobrze słyszeć, że w tej kwestii nie mamy konfliktu interesów. Bardzo niefortunne okazałoby się, gdybyś ukrywała przede mną Claudię.

Jedynie wzruszyła ramionami. Wiedziała jedno: nie chciała być w skórze tej kobiety, kiedy już przyjdzie jej spotkać przeznaczenie.

– Nieważne. Chociaż to interesujące. – Z powątpiewaniem spojrzała na swojego rozmówcę. – Mógłbyś mieć i setkę nowych... podopiecznych – uśmiechnęła się chłodno – gdybyś tylko zechciał. Po takim czasie nie uwierzę w zranioną dumę i to, że polujesz na nią tylko dlatego, że kiedyś ci uciekła.

– A dlaczego nie? Żadna nigdy nie wyszła z mojego domu bez mojego pozwolenia... No, na pewno nie żywa.

Kłamał, ale zdecydowała się odpuścić. To tak naprawdę nie miało znaczenia, w gruncie rzeczy potwierdzając tylko to, co Isobel słyszała już wcześniej: Charon był nie tylko cholernie niebezpieczny, ale przede wszystkim wciąż pozostawał chorym sadystą.

– Jak wspomniałam, nie chronię Claudii. Nie wiem, gdzie ją znajdziesz – podjęła ze spokojem. Och, jakby to, że właśnie słuchała o uprowadzeniu jakiejkolwiek kobiety było normalne! – Wciąż nie widzę powiązania ze mną i twoimi pytaniami.

– A ja i owszem. Wróćmy do Amelie, co? W końcu to jej mała podopieczna...

– Amelie mnie nie interesuje.

Ale Charon nie słuchał.

– A mnie jak najbardziej – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu głosem. – To i rytuał, który odprawiła wieki temu... I nie, nie mówię teraz o twojej przemianie.

Nie od razu pojęła. Zrozumienie pojawiło się chwilę później, bynajmniej nie dlatego, że Isobel go nie zrozumiała. Wręcz przeciwnie – odpowiedź wydała jej się nader oczywista, tak jak i to, że kwestia uwiezienia w podziemiach była ostatnim, do czego pragnęła wracać pamięcią.

Natychmiast chciała zaprotestować, ale tym razem Charon nie dał jej po temu okazji. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym podniósł się z fotela, nagle materializując u jej boku.

– Moja wizyta we Florencji okazała się bardziej owocna, niż mógłbym podejrzewać. Pozwolisz, że kogoś ci przedstawię, droga królowo?

I tym razem nie czekał na przyzwolenie. Nie musiał, bo ledwo wypowiedział tych kilka słów, kolejny raz zadziało się coś, co nie powinno.

Isobel nie potrafiła wyjaśnić, skąd wzięła się dziewczyna, która okazała się tak po prostu siedzieć na fotelu, który dopiero co zajmował wilkołak. Młodziutka, co najwyżej dwudziestoletnia, choć delikatne rysy równie dobrze mogły okazać się wrażeniem. Na widok burzy rudych włosów pierwotna pomyślała nawet, że to Renesmee Licavoli jakimś cudem zjawiła się pod jej dachem (zwłaszcza po bezczelnej próbie Gabriela to wydawało się prawdopodobne), ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, że poza kolorem włosów, przybyszka nie mała nic wspólnego z pół-wampirzycą.

– Pani. – Dziewczyna z gracją poderwała się na równe nogi. Z uznaniem skłoniła głowę, tym jednym gestem skutecznie wytrącając wampirzycę z równowagi nawet bardziej niż nagłym pojawieniem się. – Jak dobrze w końcu poznać istotę, o której tyle słyszałam. Chociaż widzę, że mnie nie poznałaś.

– A powinnam...? – wyrwało jej się.

Dziewczyna jedynie się uśmiechnęła.

– Może i nie. Wiele razy słyszałam, że wdałam się w ojca – przyznała w zamyśleniu. A potem spojrzała wprost w rubinowe tęczówki Isobel i dodała: – Aurora była moją matką.

Continue Reading

You'll Also Like

60.7K 1.2K 59
jest to opowieść o tym jak Hailie trafia do braci jak ma 3 latka.Vincent opiekuje się nią jak córką,nawet kazał Willowi zająć się pracą.jeśli chcesz...
8.6K 437 23
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...
57K 4.2K 77
yup, to kolejny instagram ode mnie • shipy: drarry, theobian (theo x OC), jastoria (astoria x OC), pansmione, pavender, Oliver x Cedric, linny, Daphn...
34.1K 2.5K 117
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?