Część 95. Maj 1944. Wicia

136 27 4
                                    

Moim pierwszym odruchem na widok matki jest okrzyk grozy. Wygląda strasznie – brudna, rozczochrana, z rdzawymi plamami na sukience. Czy to jest krew? - zastanawiam się, skonsternowana. Matka idzie w moim kierunku, lekko utykając, uśmiecha się i wyciąga do mnie brudne dłonie.

- Mamo – zanoszę się szlochem i mocno przytulam do niej.

A potem równie szybko odsuwam się, odkrywając, że matka śmierdzi niemiłosiernie. Pociągam noskiem wymownie.

- Tak, wiem, Wiciu, bardzo potrzebuję kąpieli – przyznaje matka. - Ale póki co, to będzie musiało zaczekać. Teraz wyjdź, proszę, to nie są widoki dla ciebie. Poczekaj w saloniku.

Oczywiście, nie słucham, a matka nakazu nie respektuje, zajęta wydawaniem poleceń. Staszek i Tomek Warys wnoszą do domu pana majora, który przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Tym razem nie mam wątpliwości - te wielkie plamy na jego ubraniu to na pewno krew. Zakrywam usta, by nie krzyknąć znowu.

- Mówiłam ci, że niedługo więcej trupów zobaczysz – syczy Brygida.

- Nie strasz panienki Wiktorii, Brygido – upomina ją pani Wandzia łagodnie. - Pan major żyje, choć lepiej by go od razu do szpitala zabrali.

- Kiedyś spiorę cię na kwaśne jabłko – syczę wstrętnej dziewusze do ucha.

- Taczką go przywieźliśmy, jaśnie wielmożny panie. No, jak ubitego świniaka – chichocze Staszek. - Ale nic innego nie mieliśmy, wszak po trupa poszliśmy.

Stryj stoi i patrzy, bez słowa.

- Zanieście pana majora do jego pokoju. A potem, Staszku, migiem po doktora – nakazuje matka.

Staszek i Tomek, z trudem manewrują z bezwładnym, nieprzytomnym panem majorem na schodach. Tomek jest dość drobny i wątły, sapie jak lokomotywa.

Po schodach, z góry, zbiega podporucznik.

- Ja pomogę – deklaruje.

Matka patrzy na niego wilkiem.

- Ty już dość się przysłużyłeś, Rainerze – ucina cierpko.

Podporucznik dębieje, zatrzymuje się w półkroku

- O czym pani mówi? Pani chyba nie myśli, że to ja? Ja nic z tym nie miałem wspólnego! Klnę się na Boga! - denerwuje się.

Matka nie zwraca na niego uwagi. Wchodzi po schodach na piętro i znika w pokoju pana majora. Tyle ją widzę.


Potem przyjeżdża doktor, a ja dowiaduję od Niny, że panu majorowi trzeba wyjąć kule, nie jedną, ale aż trzy.

- Powinien jechać do szpitala – biadoli pani Wanda. - Co to będzie, jak nam umrze w domu?

- Pochowamy pod płotem, jak tamtego dezertera – wtrąca Nina.

- Zejdź mi z oczu! - warczy stryj podniesionym głosem.

Nina dębieje. Ten ton - to takie niepodobne do stryjka.


Matka z mokrymi włosami, owiniętymi w ręcznik, je z nami obiad. To widok niecodzienny, gdyż stryj szczególny nacisk kładzie na dobre maniery przy stole i nikomu nie pozwala zasiadać do posiłku w stroju niedbałym. Tym razem czyni wyjątek, matka je pośpiesznie i znów biegnie na górze, ofiarowując mi po drodze tylko uśmiech i przelotnego całusa.


Późnym popołudniem przyjeżdża samochodem żandarmeria wojskowa z blachami na piersiach, co obserwuję z balkonu na piętrze, bardzo zaciekawiona i nieświadoma konsekwencji, jakie mogą spaść na okoliczną ludność. Do domu wchodzi tylko dowódca, wydaje się grzeczny, bo wszystkim się kłania i salutuje. Kieruje się do pokoju pana majora, ale wkrótce stamtąd wychodzi, wyraźnie niezadowolony.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz