Część 41. Styczeń/luty 1943. Wicia

210 42 5
                                    


Dziwne rzeczy się dzieją, wtedy, w styczniu i lutym czterdziestego trzeciego.

Opinia matki, wygłoszona w saniach, że pod koniec karnawału zabraknie ochoty na zabawę, okazuje się prorocza. Nikt w Niewiadowie nie jest skłonny urządzać karnawałowe rozrywki, pułkownik się nie pojawia, a major Geist znika na dłuższy czas. Panuje atmosfera napięcia i przygnębienia. Wieści z frontu są bardzo złe i nawet przede mną nikt już tego nie ukrywa.

Co do nocnych wydarzeń, kiedy to zostałam brutalnie obudzona i wysłana do matki do ogrodu – dorośli tak długo przekonują mnie, że nic złego się nie wydarzyło, że wreszcie zaczynam w to wierzyć.

Podobnie jak majora, nie widuję również Heleny, która od świąt nie przyjeżdża do Niewiadowa. Stryj tłumaczy, że moja najstarsza siostra ma teraz dużo pracy w szpitalu, pociągi przywożą wielu rannych, jest przemęczona i brakuje jej sił, by przyjeżdżać na niedziele do domu.

Znów muszę wierzyć w coś, co mówią mi dorośli.

Czasem Helena dzwoni, by zapytać, co w domu, ale zwykle rozmawiają z matką krótko i oschle. Spragniona choć szczątkowych wieści, bywa, że na dźwięk telefonu, wbiegam do kancelarii i ukrywam się pod wielkim, mahoniowym biurkiem. Jestem szybka, zwinna i nieduża.

Tak jest i tego popołudnia, choć moje wysiłki idą na marne, bo tym razem telefonuje pan Wilhelm, który od świąt poważnie choruje i przebywa u córki w Lublinie. Po zakończeniu rozmowy matka pozostaje w kancelarii, wygląda na to, że na kogoś czeka. Muszę bardzo uważać, by ukryta pod biurkiem, nie oberwać nieopatrznie jej nogą, którą wymachuje, zniecierpliwiona. Kulę się w mojej kryjówce, zarazem z obrzydzeniem odkrywając, że tuż nad moją głową wisi dorodna pajęczyna z wysuszoną muchą. Zaciskam zęby. Za podobne niedopatrzenie przy sprzątaniu, Zośka oberwałaby ostrą reprymendę, ale wolę wytrzymać niż zdemaskować się, uciekając spod biurka z krzykiem.

Chwilę później pojawia się stryj Jan i oboje z matką robią wrażenie coraz bardziej zniecierpliwionych i podenerwowanych.

- Myślisz, że można mu ufać? - dopytuje matka, stropiona.

- Myślę, że nie mamy innego wyjścia, Paulino – odpowiada stryj enigmatycznie.

Po dłuższym czasie w kancelarii pojawia się pan Solman. Wita się ze stryjem i matką, a następnie wyjmuje zza pazuchy jakiś papier i kładzie go na biurku. Stryj i matka nachylają się nad tajemniczym dokumentem

- Doskonale wykonane – zapewnia pan Solman. - Oryginalny druk, pieczątki, wszystko bez zarzutu. Niestety, było to kosztowne.

- Rozumiem – odpowiada stryj.

Słyszę szelest wyjmowanych banknotów.

- Poczekaj, Janku – odzywa się matka. - Może i dokument wygląda bez zarzutu, ale bez wpisu w krakowskim rejestrze jest tylko mniej lub bardziej starannie wykonaną fałszywką. Cena jest zbyt wygórowana.

- Pani się targuje? - podejmuje pan Solman dość niegrzecznie.

- Mówię tylko, że pierwszy lepszy, nieco gorliwszy urzędnik bez trudu podważy jego wiarygodność.

- Nie jestem cudotwórcą, szanowna pani. A pieniądze nie są dla mnie, więc handryczyć się nie będę – mówi Solman i zdecydowanym ruchem zabiera papier.

- Nie! - protestuje stryj dramatycznie. - Doceniamy pana wysiłek, rozumiemy ogromne ryzyko i przystajemy na kwotę. Nic lepszego nam się nie trafi, Paulino – dodaje w kierunku matki.

- Dziękuję panu – Solman oddaje tajemniczy dokument i zabiera pieniądze.

Po jego wyjściu, stryj zwraca się do matki

- Oddaj Ewie i niech chroni, jak oka w głowie. Ale też niepotrzebnie niech nie szafuje.

Matka prycha.

- Lepszy rydz niż nic – dodaje stryj pogodnie.

- Nie podoba mi się ten człowiek – odpowiada matka, zasępiona.

- Wilhelm za niego ręczył – przypomina stryj.

- Takie czasy, że ręczyć nawet za siebie nie warto.

- O, to może ty tak o sobie sądzisz, po ostatnich wydarzeniach - pomrukuje stryj z lekką uszczypliwością.

- Janku! - rzuca matka ostrzegawczo. - Szanuję cię i cenię, ale nie chcę już do tej sprawy wracać. Dość wylaliśmy słów i jadu.

A potem matka szybko wstaje i opuszcza kancelarię.


W ramach rozrywki matka pozwala mi chodzić ze Staszkiem na zamarznięty staw, łowić ryby w przerębli. Mam uważać na lodzie i nie odstępować na krok Staszka, który świetnie się orientuje, gdzie lód może być kruchy i grozić wypadkiem.

Nieposłuszna jak zwykle, urządzam sobie ślizgawkę na całym stawie, na co Staszek mi pozwala. Żałuję, że nie mam łyżew z prawdziwego zdarzenia. Czasem zabieram ze sobą Brygidę, czasami sanki – i wtedy bywa tak, że Staszek, zamiast pilnować ryb, zaprzęga się do naszych sanek i robi nam kulig, rżąc i parskając niczym koń.

Tygodnie i miesiące, spędzone w Niewiadowie nie zawsze rysują się w mojej pamięci wyraziście. Niektóre wydarzenia wywietrzały mi z głowy, inne pamiętam, lecz z trudem umieszczam je w czasie, bywają też zdarzenia całkiem błahe, które pamiętam bardzo wyraźnie i wyliczam bez trudu, obok tych naprawdę ważnych, które uległy zatarciu w pamięci.

Dni stanowią jeden ciąg, spędzany na zabawie i nauce, psotach i różnych pracach, do których się nie garnę oraz na jedzeniu, które dla mnie, łakomczucha, nigdy nie jest obojętne. Ono właśnie w okresie tamtego niewesołego karnawału roku czterdziestego trzeciego stanowi główną przyjemność, bo pani Celina, jakby chcąc wynagrodzić mi inne smutki i niedostatki, mając w zanadrzu pełną spiżarnię, folguje moim zachciankom. Oczywiście zawsze jest mi mało i szybko opracowujemy z Brygidą cały arsenał sztuczek, umożliwiający regularne kradzieże smakołyków, jak również sprytny i pokrętny system zacierania za sobą śladów.

Wtedy też, zimą czterdziestego trzeciego, wybucha plaga nocnych wizyt w Niewiadowie, która dla mnie, naiwnego dziecka, stanowi nie lada atrakcję. Z rzadka wizyta ogranicza się do podwórza, znacznie częściej intruzi dobijają się i wchodzą do domu frontowymi drzwiami, gdzie przyjmuje ich zawsze opanowany stryj. Kim są, mogę tylko się domyślać, ewentualnie co nieco podsłuchać z rozmów dorosłych. Nie są to wyłącznie partyzanci, z którymi, z niejasnych przyczyn, stryj żyje we względnej zgodzie i którzy po kontrolowanych rabunkach zawsze pozostawiają pokwitowania, które to ponoć, o dziwo, respektowane są przez niemieckie władze przy rozliczaniu się z kontyngentu. Przychodzą też zwykli rabusie, uciekinierzy z niemieckich obozów jenieckich i koncentracyjnych, Rosjanie i Żydzi. Bywa, że w nocy słyszę brzęk tłuczonego szkła, krzyki i przekleństwa, choć na koniec stryjowi każdego udaje się udobruchać miską gorącej strawy... i wódeczką. Stryj nigdy nie wzywa granatowej policji, a ponoć bywa i tak, że sam prosi „gości" na odchodnym o przecięcie drutów telefonicznych, by „rozwiać ewentualne wątpliwości".

Te sytuacje wzmagają nerwowość panującą w domu, zmuszają nas do szczególnej czujności, pochowania wszystkich cennych przedmiotów i gotówki, jak również ciepłej odzieży, która jest dla nocnych gości upragnionym łupem.

A potem wraca major Geist i wszystko się zmienia.

Duch (Zakończone)Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα