Część 14. Sierpień 1942. Paulina

300 47 7
                                    

Nazajutrz po odniesieniu feralnej kontuzji, siedziałam na trybunie jako widz, nachmurzona i osowiała. Pojawił się Geist. Obdarował Wicię promiennym uśmiechem, a potem zwrócił się do mnie konfidencjonalnie:

- Jak noga?

- Kiepsko - mruknęłam lakonicznie, nawet na niego nie patrząc.

- Kontuzje mają tą przykrą właściwość, że stają się bardziej dokuczliwe następnego dnia po ich odniesieniu - zauważył tonem znawcy.

- Grał pan nieczysto - stwierdziłam miażdżąco. - To było niesportowe.

Uśmiechnął się z udawaną beztroską:

- Chciałem wygrać. To chyba oczywiste.

- W turniejach towarzyskich nie gra się w ten sposób - upierałam się. - To nie blitzkrieg.

- Ma pani rację - przyznał i zawahał się. - Grała pani bardzo dobrze - dodał.

- Miło, że pan to zauważył - odparowałam cierpko.

Moja złość na niego zaczęła nieco przygasać...


Tamte sierpniowe niedziele urzekały złudnie beztroską atmosferą, wojna wydawała się toczyć gdzieś daleko - mężczyźni nosili sportowe stroje zamiast mundurów i zachowywali się z przedwojenną kurtuazją, a każdy poranek witał nas bezchmurnym niebem.

Geist więcej nie brał udziału w rozgrywkach. Siadał obok mnie na prowizorycznie zaaranżowanej trybunie. Dobry humor go nie opuszczał. Czasami rozmawialiśmy, czasami w milczeniu oglądaliśmy poczynania kolejnych zawodników.

Jego uwagi były zaskakująco trafne i przenikliwe - niemal od samego początku typował kapitana Koepke na zwycięzcę i nie pomylił się.

W związku z powtarzającymi się nieobecnościami pułkownika, turniej przeciągnął się na kolejną niedzielę.

W sobotnie popołudnie pułkownik pojawił się w towarzystwie nieznanego nam oficera - był to bardzo młody podporucznik Wehrmachtu, trochę onieśmielony okolicznościami, w których przyszło mu brać udział. Wszystkich chyba zaskoczyła spontaniczna reakcja Albrechta Geista na widok chłopaka.

- Rainer!

- Albrechcie.

Ku mojemu zdumieniu, uściskali się serdecznie.

- Jesteś już w Lublinie? - dopytywał Geist

- Od dwóch tygodni.

- Dlaczego się nie odezwałeś? Ach, ty skurczybyku!

Uściskali się jeszcze raz, poklepując po plecach i śmiejąc.

Wittenberg stał pół kroku za nimi i uśmiechał się niczym Mona Liza.

- Obiecana niespodzianka - spuentował.

- Zabieram go - oświadczył Geist tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Potrzebuję szofera.

- Aaa, to już sobie musisz załatwić z jego przełożonymi - podsunął pułkownik.

- Niechże pan da spokój - uniósł się Geist. - Mam może pisać pismo do Berlina? Prędzej wojna się skończy.

Nie spodziewałam się po sturmbannfuhrerze takiego zapału i żarliwości. Z jakiegoś powodu ten chłopak był dla niego ważny i chciał go mieć, niczym kwoka, pod swoimi skrzydłami.

- Zobaczę, co da się zrobić - mruknął pułkownik z rezygnacją.


Ostatniego dnia turnieju wydarzyło się coś, co zniszczyło brutalnie tę iluzoryczną beztroskę. Wydarzenia, które nastąpiły, zburzyły nie tylko mój kruchy spokój, ale uświadomiły mi, że stąpamy po cienkim lodzie. Nie tylko jeden nieostrożny krok, ale również zbieg przypadkowych wydarzeń może mieć nieprzewidziane skutki i spowodować nieszczęście.

Fakt, że moje córki były obiektem żywego zainteresowania młodszych oficerów zauważyłam już na początku turnieju. Kiedy Ewa pojawiła się z wózkiem, pomyślałam, że ten widok skutecznie ostudzi zapał ewentualnych adoratorów. Jednak nie. Kiedy odpadło koło od wózka Adasia, podporucznik Rainer Dietrich, ten młody znajomy Geista, natychmiast zerwał się i pomógł je zamocować. Nieco później zauważyłam, że spacerują razem, pogrążeni w rozmowie, siedzą na ławce w ogrodzie i karmią kaczki na sadzawce.

Byłam tym nieco zaniepokojona, ale pomyślałam, że wraz z końcem turnieju ich krótka znajomość się urwie, więc nie zaprzątałam sobie tym poważnie głowy.

W niedzielę rano piłyśmy z Heleną herbatę w jadalni - dla mnie turniej skończył się, zanim się na dobre zaczął, a tamtego dnia nie miałam już ochoty patrzeć na finałowe zmagania. Drzwi były pootwierane na oścież, w saloniku siedziała Ewa z podporucznikiem Dietrichem, pochyleni ku sobie, rozmawiali półgłosem. Podeszłam z filiżanką do okna. Dostrzegłam Albrechta Geista, który stał na ganku i palił papierosa, chyba czekał na pułkownika, który jak zwykle się spóźniał. Wicia natomiast z zapałem pchała ciężki wózek z Adasiem. Przebiegło mi przez myśl, że trzeba uważać na to koło i że poproszę Staszka, by naprawił to solidnie. Zrażona wysiłkiem, Wicia zostawiła wózek z Adasiem na środku gazonu, obok rosnącej tam dorodnej jodły i pobiegła w kierunku domu.

A potem wszystko stało się równocześnie.

Na podjazd wjechał czarny mercedes, rozległ się donośny dźwięk klaksonu. Siwek, nasz najłagodniejszy koń, którego ujeżdżały dziewczynki, skubiący melancholijnie trawę obok krzaków bzów, niespodziewanie spłoszył się i pognał przez podjazd wprost na wózek z Adasiem. Wicia krzyknęła i zawróciła w tym samym kierunku.

- Nie! - wykrzyknął Geist, w dwóch susach dogonił Wicię i chwycił na ręce.

W ślad za spłoszonym koniem rzuciło się dwóch parobków z podwórza, ale byli za daleko, by zdążyć na czas. Z salonu do sieni i przez ganek wypadł podporucznik Dietrich, praktycznie rzucił się pod końskie kopyta i przytrzymał Siwka za wodze, ryjąc butami w żwirze.

Wybiegłam na ganek w chwili, gdy Ewa wyciągnęła z wózka i przytuliła Adasia, kompletnie nieświadomego niebezpieczeństwa, które go cudem ominęło. Parobek odebrał od podporucznika uzdę parskającego i wciąż podenerwowanego Siwka. Z czarnego mercedesa wysiadł najspokojniej w świecie pułkownik Wittenberg i z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy zaintonował:

- Co za niewiarygodne zajście!

Wściekłość odebrała mi mowę. Nie wiedziałam kogo bluzgać najpierw - Wicię, że pozostawiła Adasia na środku gazonu, Ewę, że oddała dziecko pod opiekę Wici, parobków, że nie uwiązali Siwka czy skandalicznie beztroskiego Wittenberga, który zachowywał się tak, jakby całe wydarzenie było świetnym żartem.

Skupiłam się na podziękowaniach dla podporucznika. Czerwony na twarzy z wysiłku, wstydliwie schował za siebie obdarte do krwi dłonie.

- Opatrzę panu ręce - zaoferowała rzeczowo Helena.

Podporucznik złowił jeszcze spojrzenie bladej jak ściana Ewy, która uśmiechnęła się do niego, a w oczach miała łzy. Zabrałam od niej Adasia, bo obawiałam się, że zaraz go upuści. Sturmbannfuhrer postawił Wicię na ziemi, a ona natychmiast podbiegła do mnie, objęła mnie za nogi i rozpłakała się.

- Mamusiu, ja przepraszam, ja nie chciałam, mamusiu...

Geist tymczasem, z żądzą mordu w oczach, dopadł samochodu Wittenberga, wyciągnął zza kierownicy jego szofera i przyparł go do maski.

- Kto pozwolił ci trąbić, skończony durniu!

- Ja mu pozwoliłem - powiedział Wittenberg, nie przestając się uśmiechać. - Uspokój się Albrechcie, nie warto robić tyle hałasu o niefortunny zbieg okoliczności. Ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie dzięki niebywałemu refleksowi podporucznika, którym zawstydziłby naszych najlepszych żołnierzy na froncie wschodnim...

Geist puścił kierowcę i stanął twarzą w twarz z pułkownikiem.

- To nie cyrk, panie pułkowniku - powiedział twardo.

Pułkownik zdębiał. A potem poczerwieniał na twarzy:

- Zapominasz się, Albrechcie.

- Ja się zapominam? To pan zdaje się zapomniał, że jesteśmy przede wszystkim oficerami...

- Dość! Licz się ze słowami! 

 - A niech pan idzie do diabła - mruknął Geist, odwrócił się i wszedł do domu.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now