Część 99. Czerwiec 1944. Wicia

135 23 8
                                    

Tamtej nocy śni mi się mój ojciec. To dziwny sen, bo przecież niemal go nie pamiętam. W moim śnie ojciec nie ma twarzy, jest wysoki i ma chłodne, szorstkie dłonie, którymi dotyka moich policzków, gładzi moje włosy.

- Śpij, dziecko – mówi.


Kiedy się budzę, panuje wielkie zamieszanie. Wszyscy szukają Martina. W domu, a potem na podwórzu i w ogrodzie, choć przecież niemożliwym jest, żeby takie małe dziecko sforsowało zamknięte na klucz drzwi i wyszło tak po prostu z dworu.

Matka krzyczy na Ninę i na Ewę. Potem Ewa płacze, a Nina zaciska pięści i mamrocze:

- Jeszcze będzie mnie za te słowa przepraszała!

Żołnierze ze stutzpunktu pomagają w poszukiwaniach. Widzę ich z bocznego ganku, jak korzystając z dwóch łódek i długich kijków, powoli, metr po metrze, przeszukują dno sadzawki. Stryj i sierżant Blanck stoją na bocznym ganku, w milczeniu, ze ściągniętymi twarzami.

Myślę o Adasiu i jego tragicznym wypadku.

Boję się, że Martina spotkało coś złego i że już nigdy go nie zobaczę.

Żal mi go okropnie, był taki grzeczny i taki ładniutki. Nie, nie powinnam myśleć o nim, że „był" - karcę samą siebie w myślach.

Ale gdzie mógł się podziać? Był raczej nieśmiały, bojaźliwy i nieskłonny do samowolnych postępków.

Dopiero popołudniu dociera do moich uszu niepokojące i nie do końca zrozumiałe słowo: „uprowadzony".


Gorączkowe poszukiwania ustają i zastępuje je dziwna, grobowa atmosfera. Domownicy snują się po pokojach milczący i posępni, jakby w oczekiwaniu na czyjś pogrzeb. Ogarnia mnie złość, że jak zwykle nie wiem wszystkiego, że istotne fakty są przede mną ukrywane. Przecież jestem już duża, skończyłam dziewięć lat!

Pomimo niechęci, jaką ją darzę, decyduję się odwiedzić Brygidę, która zwykle jest lepiej poinformowana ode mnie. Mieszka w oficynie, gdzie ma możliwość przysłuchiwania się rozmowom w kuchni, a że jest Polką, nikt nie powstrzymuje przy niej języka. Na pewno i o tajemniczym zaginięciu Martina wie więcej ode mnie. A może Martina odnaleziono już... martwego?

Brygida zajmuje teraz, sama jedna, duży pokój na piętrze, który dzieliła wcześniej z ojcem. Drzwi są uchylone, więc wchodzę bez pukania. Brygida w pośpiechu pakuje jakieś wiktuały do podręcznej, płóciennej torby. Dostrzegam małe ciasteczka i pęto kiełbasy... Dziwne.

- Co robisz? - odzywam się.

Brygida najpierw się wzdryga, a potem odwraca do mnie, podpiera pod boki i rzuca mi wyzywające spojrzenie:

- A ty nie wiesz, że najpierw zapukać należy, zanim się wlezie jak krowa do obory?! Taka panna dobrze wychowana? - grzmi.

Nie pozwalam się wyprowadzić z równowagi.

- Co ty knujesz? Okradasz spiżarkę? - podsuwam podejrzliwie.

- Jak zeszłym latem razem okradałyśmy to dobrze było, tak?

- Dla kogo to? - wskazuję na wypchaną po brzegi sakwę.

- Nie twoja sprawa.

- Dla twojego ojca?

Brygida wybucha serdecznym śmiechem:

- Aleś ty głupia... Idź szpiegować gdzie indziej.

Wsuwa torbę pod łóżko, a sama siada przy stole i otwiera książkę. Trwam w drzwiach niezdecydowana.

- Czego jeszcze chcesz? - warczy Brygida, spoglądając na mnie przelotnie. - Nie mam czasu zabawiać jaśnie panienki. Uczę się. Nie widzisz?

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now