Część 110. Od lipca 1944 do lat powojennych. Paulina

230 20 37
                                    

Wreszcie wyruszyliśmy z domu, w którym Kraussowie żyli od pięciu pokoleń, który całym sercem pokochałam i który miałam nigdy więcej nie zobaczyć. Pomimo mojego wielkiego przywiązania do tego miejsca, wyjeżdżałam bez żalu, bo po tym, co nas spotkało, pragnęłam już tylko jak najprędzej stracić z oczu scenę tych wydarzeń... teatr, jakby powiedział Albrecht.

Gdybym mogła przewidzieć, jakie piekło spotka nas na drodze, przystałabym na propozycję Geista, która z pewnością przyśpieszyłaby przemieszczanie się.

Ujechaliśmy ledwie kilka kilometrów od domu, kiedy na zatłoczonej drodze w kierunku Lublina, dopadł nas ostrzał artyleryjski. Nie ostrzeliwano nas z powietrza, niebo było czyste. Pociski nadlatywały z boku, od strony pól, które kończyły się zwartą ścianą lasu. Tam rozłożyła się sowiecka artyleria.

Czy fakt, że dostaliśmy się pod ostrzał artyleryjski był przypadkowy, czy Sowieci świadomie siekli pociskami szosę, którą ludzie umykali przed "oswobodzicielami", zamiast entuzjastycznie ich witać? Mogliśmy tylko domniemać.

Kiedy pocisk wybuchł tuż obok, obsypując nas kurzem i drobinkami ziemi, Wiktoria wyrwała mi się i wybiegła na drogę. Staszek pognał za nią, chwycił ją wpół i wrzucił do rowu. I wtedy dosięgła go śmierć.

Gdy kanonada ustała, znaleźliśmy na wpół żywą z przerażenia Wicię, osłoniętą martwym ciałem chłopaka.

Rozważaliśmy powrót do Niewiadowa. Straciliśmy woźnicę, Tomek z trudem panował nad koniem, który nabawił się trwałej nerwowości po wydarzeniach na drodze.

Wicia długo płakała. Trzymałam ją w ramionach, podczas, gdy pozbawiony mojej czułości Martin wdrapał się na kolana Ewie, która najpierw nieśmiało, a po chwili bez skrępowania, objęła go i pogłaskała po jasnej, przydługiej czuprynie.

Nawiedziła mnie całkiem abstrakcyjna myśl, że całej mojej rodzinie przydałby się fryzjer, ale że nieprędko stać nas będzie na takie zbytki, najpewniej przyjdzie mi się tym zająć po przyjeździe do Jeleniej Góry.

Takimi banalnymi myślami starałam się zaklinać narastający strach i poczucie bezsilności.

Kiedy już... a może raczej "jeśli" do Jeleniej Góry dotrzemy i nie okaże się przypadkiem, że pałac został obrócony w ruinę.


Jechaliśmy przez miasto, które przygotowywało się do oblężenia. Siwek był już mocno zmęczony, ale skoro byliśmy tak blisko dworca, nie było już sensu robić postoju. Niemiecki oddział, który napotkaliśmy, potraktował nas niegrzecznie i obcesowo. Zdegradowaliśmy do roli wieśniaków, wobec których bezrozumny podoficer gotów był użyć broni. Ewa wykazała się godnym podziwu opanowaniem.

Na dworcu po raz ostatni skorzystaliśmy z przywileju "bycia Niemcem". Ale i tam nie zabrakło nam trosk, bo pociąg, zamiast jak najszybciej odjechać, stał jeszcze nieskończenie długo na lubelskiej stacji. Jan poszedł rozmówić się z konduktorem, wrócił strapiony i nie chciał nam ujawnić, jakie uzyskał informacje.

Potem zjawił się Rainer i dopiero on przyniósł wiarygodne wieści, że pociąg czeka na ciężko rannych z ewakuowanego szpitala, których stan wyklucza transport samochodami. Poruszyła mnie i wywołała osłupienie świadomość, że po raz drugi przyjdzie nam podróżować z Albrechtem Geistem. Zbyt często ostatnio los okrutnie ze mnie kpił.

- Spokojnie, nic państwu nie zagraża - zapewnił Rainer półgłosem. - Zmyśliłem bajeczkę, że ktoś strzelił do sturmbannfuhrera w lesie, kiedy oddalił się od samochodu za potrzebą.

- Uwierzyli? - podjął Jan, ściągając brwi.

- Chyba nie zajmowali się tym. Sturmbannfuhrera zabrali od razu na stół operacyjny.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now