Część 107. Czerwiec - lipiec 1944. Wicia

140 26 7
                                    

W którym momencie dowiaduję się, że egzekucja w Niewiadowie wydarzyła się naprawdę? Dopiero po wielu latach, gdy jestem już dorosłą kobietą.

Tamtego lata wszyscy zgodnie milczą, ukrywają przede mną straszliwą prawdę, nawet złośliwa, harda i samowolna Nina nie puszcza pary z ust.

Pogrzeb pana Solmana odbywa się w wielkiej tajemnicy, wczesnym rankiem.

Ulewne deszcze zmywają ślady krwi, zresztą na wycieczki w rejony podwórza nie mam już ochoty ani towarzystwa.

Żal mi tylko ogromnie, że pan major wyjechał i zabrał ze sobą Martina. Choć ostatnio chłopiec milczał zawzięcie i wykazywał nikłe zainteresowanie zabawą, kocham go całym sercem, przynajmniej wedle mojego przekonania. Ale skoro pan major się ze mną nie pożegnał, łudzę się nadzieją, że jeszcze się zobaczymy, zanim przyjdzie nam opuścić Niewiadów na dobre.


Zgodnie ze słowami matki, pracownicy folwarku przestają przychodzić do pracy. Celinie, Maryni, Staszkowi i Tomkowi przybywa nowych obowiązków, bo choć stadko zwierząt gospodarskich skurczyło się przez ostatnie miesiące, ktoś musi je nakarmić, oporządzić, z obory i kurnika wypuścić, a potem na noc zamknąć.

Taki stan rzeczy utrzymuje się przez kilka dni. Czwartego dnia, matka, zirytowana cowieczornym psioczeniem na nadmiar pracy i ostentacyjnym rozmasowywaniem obolałych kończyn przez Celinę i Marynię, idzie na rozmowę się do sierżanta Blancka. Znudzona przebywaniem w domu, biegnę za nią, a matka zamiast mnie przegonić, uśmiecha się do mnie i bierze za rękę. Od kilku dni wszyscy domownicy są dla mnie życzliwsi i nie traktują mnie jak natręta.

- Kiedy wyjedziemy, mamo? - dopytuję.

- Jeszcze nie teraz, Wiciu. Jeszcze poczekamy.

- Dlaczego wciąż czekamy i czekamy? - dziwię się.

- Wiele się dzieje, Wiciu. Ciężko to wyjaśnić dziewczynce tak małej jak ty - odpowiada matka enigmatycznie.

- Nie jestem już małą dziewczynką - powtarzam, urażona, po raz setny chyba.

- Tak, oczywiście - zapewnia matka nieobecnym tonem.


Sierżant patrzy na matkę niechętnie, wręcz groźnie.

- Czego pani chce? - dopytuje niegrzecznie.

- Chciałam przeprosić.

- I na co to komu?

- Tak, ma pan rację. Rychło w czas. Ale chciałam też podziękować, że zachował pan powściągliwość i zdrowy rozsądek. Postąpiłam dość pochopnie i... - mamrocze matka z niepodobnym do niej brakiem pewności siebie.

- Jak mówią, serce nie sługa - kwituje sierżant.

- Kpi pan ze mnie? - oburza się matka.

- Gdzież bym śmiał. Dziecko pani ze sobą zabrała - sierżant uśmiecha się półgębkiem i wskazuje na mnie. - Trudno szczerze rozmawiać.

- A co takiego chciałby mi pan szczerze powiedzieć?

- Ech... Znalazłoby się kilka rzeczy, ubrałbym je w proste, żołnierskie słowa. Pewnie pani do takich nie nawykła, to i po co...

- Właściwie to przyszłam do pana z prośbą, panie sierżancie.

- Tupet to pani ma, nie ma co...

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now