Część 19. Wrzesień 1942. Wicia

382 46 11
                                    

Tamten poranek jest taki radosny.

Matka ma na sobie garsonkę w kolorze dojrzałych wiśni i mały kapelusz, mnie każe ubrać aksamitną sukienkę. Czekamy na Wilhelma, który ma nas zawieźć do Lublina, do magistratu, gdzie matka zamierza - jak mówi - uporządkować pewne urzędowe sprawy

Czekanie się przedłuża, więc matka otwiera klapę fortepianu i zaczyna wygrywać prostą melodię piosenki, którą obie znamy. Śpiewamy razem.

Dopiero po dłuższej chwili uświadamiamy sobie, że mamy słuchacza. Jan stoi w progu, wsparty na kulach, w tużurku i kapciach.

- Jakie to miłe - mówi, kiedy kończymy śpiewać. - Tak dawno w tym domu nie było słychać dziecięcego śpiewu. Choć obawiam się, że instrument trzeba dostroić.

- Obudziłyśmy cię? - dopytuje matka.

- Spałem stanowczo za długo. Ostatnio sobie folguję.

- Nie, to my wstałyśmy dziś bardzo wcześnie. Czekamy na Wilhelma, bo wybieramy się z Wicią do Lublina.

- Ach, tak.

Stryj posępnieje, matka nie traci dobrego humoru.


W drodze do Lublina, Wilhelm utyskuje na ograniczenia w przydziale benzyny.

- Jak tak dalej pójdzie, przyjdzie nam się przesiąść na bryczkę - wyrokuje. - Mówią, że cała benzyna idzie na front i niedługo prywatne osoby nie będą mogły kupić ani galonu. Ponoć nawet urzędnikom ograniczyli. Pan dziedzic ma się rozmówić w tej sprawie z panem pułkownikiem, ale ja tam w jego pomoc nie wierzę. Jak trzeba na front, to i sam pan Bóg nie pomoże. Po co im ta Rosja była...

- Związek Radziecki - poprawia matka.

- Jak go znał, tak go zwał. Trzeba znać historię. Napoleon dostał łupnia pod Moskwą, a oni popełnili dokładnie ten sam błąd. Też im się wydawało, że specjalnie dla nich pan Bóg zimę odwoła. Ponoć ten cały von Kluge widział już przez lornetkę kopuły Kremla. I co? I psio. Odwrót strategiczny, ładna nazwa klęski.

- Wilhelmie... - odzywa się matka. - Mam nadzieję, że nie wygłaszasz tych opinii w szerszym gronie?

- Nie jestem głupi, proszę pani. Wiem, że do pani można i do pana dziedzica też, a innym to wara od moich poglądów. Tak sobie myślę, że oni i teraz łupnia dostaną. Przyjdzie zima i się nie pozbierają. A Ruscy nie odpuszczą. Zębami i pazurami bronić będą każdej piędzi zamarzniętej ziemi.

- Wystarczy już, Wilhelmie - mówi matka łagodnie, choć stanowczo. - Wicia tego słucha, niewiele rozumie, ale zapamiętuje i komu powtórzy, nie wiadomo. Miej na to baczenie i licz się ze słowami, proszę.

- Tak, ma pani rację, ja bardzo przepraszam, czasem człowieka ponosi.

- Zatrzymaj tutaj samochód i poczekaj na nas, proszę.

- A długo? Bo jak długo, to ja bym do znajomego szewca skoczył, zelówki mam całkiem zdarte, a zima za pasem.

- A nie wiem - odpowiada matka z enigmatycznym uśmiechem. - Chodźmy, Wiciu.



Matka zostaje wylegitymowana przez wartownika i wchodzimy do gmachu administracji dystryktu lubelskiego, głównym wejściem, przez elegancki, przestronny hol.

Matka podchodzi do kontuaru, za którym siedzi młody żołnierz.

- Do sturmbannfuhrera Geista - mówi.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now