Część 10. Czerwiec 1942. Paulina

352 44 10
                                    

Obiad z pułkownikiem miał być niezobowiązujący. Pewnie dlatego pani Wanda od rana doglądała kuchni, pilnując poczynań kucharki Celiny, a zestaw zgromadzonych wiktuałów przyprawiał mnie o zawrót głowy. Jak dowiedziałam się później - część produktów dostarczył rano kierowca pułkownika. Jak widać, oni wciąż radzą sobie całkiem nieźle, bynajmniej nie doskwierają im braki w zaopatrzeniu. Im wyższy szczebel, tym większy hedonizm. Jakby już byli panami świata, jakby Sowieci skutecznie nie wyparli ich spod Moskwy.

A może takie myślenie to przywilej arystokracji?

Gdybym nie była kiedyś zapaloną socjalistką, może byłoby mi łatwiej zasymilować się, wejść do ich świata i przyjąć taki stan rzeczy za należny mojej osobie. Co zostało z tamtego mojego życia? Moje dzieci. Strzępki najcenniejszych wspomnień, które niczym relikwie zakopałam głęboko w pamięci. Kilka zdjęć i pamiętnik. Wszystko odeszło, minęło.

Siedząc tamtego wieczoru w towarzystwie Jana i pułkownika, prowadząc kurtuazyjną rozmowę o sporcie, Krakowie, Westfalii i Niewiadowie sprzed wojny, przy czym o dwóch ostatnich nie miałam najmniejszego pojęcia - czułam się bardziej samotna i wyobcowana niż kiedykolwiek wcześniej. I usiłowałam za wszelką cenę odtworzyć z pamięci czasy, gdy było inaczej, ale wydawały mi się one tak odległe i mgliste, jakbym usiłowała przypomnieć sobie jakiś dawno zapomniany sen.

A potem w Ninę wstąpił diabeł. Z coraz większym zapamiętaniem brnęła w tematy, których w ogóle poruszać nie powinna.


Kiedy przenieśliśmy się do salonu, pułkownik skwitował jej zachowanie wielkodusznym:

- Mam trzy córki. Przez lata żałowałem, że moja żona nie dała mi syna, lecz teraz, gdy tylu młodych mężczyzn ginie na froncie, dziękuję Bogu, że ominęła mnie ta zgryzota. Stoi przed tobą ważne i odpowiedzialne zadanie, drogi Johannie. Musisz utemperować i ukształtować te młode damy, zastąpić im ojca. Wychowanie dziewcząt w dzisiejszych czasach to wielkie wyzwanie. Odwagą i niezłomnością muszą nie ustępować chłopcom, nie tracąc przy tym kobiecej łagodności. Muszą odznaczać się szczególną sumiennością i oddaniem.

A potem wzniósł toast na nową ofensywę na froncie wschodnim.

Jan rozłożył szachownicę. Usiadłam przy oknie, przezornie zachowując dystans i obserwując rozgrywkę.

A właściwie obserwując pułkownika.

Nazwisko skojarzyłam od razu, padło w pociągu w czasie rozmowy sturmbannfuhrera z sierżantem Lindnerem, ale tamtego niedzielnego popołudnia rozpoznałam w pułkowniku oficera, który stał i rozmawiał z Geistem na poboczu drogi, kiedy jechaliśmy do Niewiadowa. Rozmowa musiała mieć charakter bardzo nieoficjalny, skoro odbywała się w takim miejscu.

- Poznałam w pociągu pewnego oficera z Lublina - odezwałam się z pozorną obojętnością. - Okazał się nadzwyczaj uprzejmy. Nazywa się Geist. Sturmbannfuhrer Albrecht Geist. Może to nazwisko jest panu znajome?

Pułkownik zamarł na chwilę z pionkiem w dłoni.

- Ach, Albrecht - odezwał się po chwili, z równą mojej niefrasobliwością. - Oczywiście, znamy się, choć jak zapewne pani słyszała, Wehrmacht i SS raczej nie pozostają w przyjacielskim stosunkach. Albrecht zajmuje wysokie stanowisko w wydziale budownictwa w Lublinie.

- Urzędnik? - podjął Jan, zaciekawiony.

- Oficer Waffen SS, wskutek odniesionych ran niezdolny do służby czynnej - wyjaśnił pułkownik beznamiętnie. - Przeniesiony do struktur administracyjnych Allgemeine. Służył na Morawach, ale po śmierci protektora Heydricha został stamtąd odwołany i skierowany do Lublina.

Duch (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz