Część 15. Sierpień 1942. Wicia.

264 40 7
                                    

Pani Celina podgrzewa mi mleko. Po raz pierwszy widzę w jej spojrzeniu jakieś cieplejsze nuty.

- Matko boska - mruczy. - To człowiek ma się już bać wyjść przed dom? Do czego to doszło...

- Zostaniesz dziś w domu, Wiciu - zarządza matka stanowczo.

Nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. Wszystko wydarzyło się tak szybko. W pamięci utkwił mi przede wszystkim mocny uścisk ramion majora, który spowodował, że straciłam kontakt z podłożem. W gruncie rzeczy spodobało mi się, że major wziął mnie na ręce. Od dawna nikt mnie nie nosił.

- On będzie nam pomagał - mówi nagle Ewa.

Siedzi przy stole i patrzy w swoją filiżankę, ale jakoś tak dziwnie, jakby widziała przez nią, a nawet przez stół.

- Co ty wygadujesz, Ewka - warczy matka. - Lepiej pilnuj dziecka zamiast bredzić farmazony.

- Pilnowałam.

- Już ja widziałam, jak pilnowałaś! - wybucha matka. - Flirtowałaś w najlepsze z podporucznikiem. Chciałaś być matką, to nie folguj swojej próżności tylko zachowuj się jak matka!

Następnie matka z impetem oddaje Ewie dziecko, wstaje i wychodzi z kuchni.

- Ale kto taki będzie pomagał, panienko Ewo? - podejmuje pani Celina, zaciekawiona.

- Nikt - Ewa wzrusza ramionami. - Tak mi się coś przywidziało.

Zrywam się i biegnę za matką, ale jej nie znajduję. Nikogo nie zastaję ani w jadalnym, ani w salonie. Pewnie wszyscy poszli obejrzeć finałowy mecz. Matka wyraźnie powiedziała, bym nie ruszała się z domu, więc chwilę szwendam się po pokojach bez celu. Potem siadam przy fortepianie, podnoszę klapę i... zanim brzęknę pierwszy raz, do moich uszu dobiega głośny rumor, jakby ktoś zrzucił z impetem kilka przedmiotów na podłogę.

Odgłos dobiega z gabinetu stryja, więc zrywam się i ruszam w tamtym kierunku, zaciekawiona i zaniepokojona.

Drzwi są uchylone, zerkam nieśmiało przez szparę. Pewnie, gdyby w gabinecie był tylko stryj weszłabym bez wahania, ale jest tam też pani Wanda. O ile kucharka Celina wzbudza mój respekt swoją posturą i iście męskim zarostem, o tyle zarządczyni pani Wandzia, którą stryj Jan wyjątkowo ceni i traktuje jak członka rodziny - szczupła, wysoka i zawsze spowita w czerń - niezmiennie kojarzy mi się z jakimś upiorem. Moja dziecięca wyobraźnia ułożyła nawet stosowną historię, w której pani Wandzia dawno już umarła, o czym nikt z domowników oczywiście nie wie, a nocami zamienia się w kruka i odlatuje na cmentarz za pomocą czarów budzić do życia inne zjawy.

Przez szparę widzę, że stryj Jan siedzi nieruchomo za biurkiem.

Starsza kobieta z westchnieniem pochyla się i zaczyna zbierać z podłogi porozrzucane przedmioty: książki, przybory do pisania i figurki koni. Przypominam sobie, że zdobiły one biurko stryja.

- To nic, Wandziu - odzywa się stryj Jan zmęczonym głosem. - Zostaw.

- Sam tego przecież nie uprzątniesz, możesz tylko zrobić większego bałaganu - gdera pani Wanda. - Ostatnio ledwo się ruszasz. Powinieneś więcej leżeć, odpoczywać

- Masz rację - przyznaje stryj, zrezygnowany. - Wybacz mi, Wandziu.

- Nic tu do wybaczania, Janku - odpowiada kobieta łagodnie. - Lepiej, żeby nikt tego bałaganu nie oglądał - dodaje, stawiając na biurku uszczerbioną figurkę jeźdźca na koniu.

Stryj sięga po nią, ogląda, a potem z westchnieniem odkłada na miejsce.

- Zawiodłem, Wandziu - mówi.

Pani Wanda zamiera w pół kroku.

- Co ty mówisz..

- Chciałem je chronić. W swojej bezmiernej naiwności sądziłem, że tutaj będą bezpieczne. Niewiele brakowało, a Siwek stratowałby dziś dwoje dzieci... A wiesz, co ten stary gamoń mi powiedział na to wszystko? Przyszedł do mnie jakby nigdy nic, podzielić się pomysłem, byśmy jesienią urządzili polowanie. Za moje pieniądze, w moim lesie, na moją zwierzynę! Paradne!

- Ciekawe, co na to chłopaki z lasu - podejmuje pani Wanda konspiracyjnym szeptem. - Oj, żeby myśliwi nie stali się zwierzyną łowną...

Stryj Jan i pani Wanda śmieją się krótko, nerwowo. Nie rozumiem żartu.

- Nie warto już tego roztrząsać, Janku - dodaje kobieta. - Nie ma w tym żadnej twojej winy. A tak między Bogiem, a prawdą, to pułkownik też umyślnie nie zawinił. To one powinny lepiej pilnować swojej dzieciarni, zamiast robić maślane oczy do oficerów. Mówią, że pan Bóg stworzył kobiety, żeby mężczyznom się nie nudziło...

- Wandziu! - stryj Jan pogroził pani Wandzie żartobliwie palcem. - Znam inną wersję tej przypowieści.

Pani Wanda wzdycha i ciągnie swą tyradę:

- Stara już jestem, znam cię od małego, więc powiem, co myślę i co mi tam. Ewę to można byłoby jeszcze tłumaczyć, że naiwna i młoda, ale z tej głupoty już jedno dziecko powiła, więc czegoś na błędzie nauczyć się powinna. Ale niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jej matki wytłumaczyć nie umiem, bo serce mi się kraje na samą myśl, że nasz Gustaw gdzieś tam, może w niewoli, a ona już go pochowała, bo wdzięczy się i wywraca oczami, jakby trzeciego męża szukała...

- Wandziu! - głos stryja brzmi ostro i karcąco.

- A nieprawdę mówię?

- Przykro mi to słyszeć, Wandziu. Jestem przekonany, że na tak surowy osąd Paulina nie zasługuje. Jest pracowita i sumienna, Wilhelm nieustannie podkreśla, jak bardzo go odciążyła w pracy kancelaryjnej i rachunkach.

- Ech, obaj jesteście ślepi i głusi... Mężczyźni...

- Wanda! - tym razem stryj już prawie krzyczy. - Ani mi się waż wyrażać te opinie wobec kogokolwiek innego. A tym bardziej dawać odczuć Paulinie, jaki masz o niej pogląd. Bo, Bóg mi świadkiem, choć znamy się tyle lat, podejmę drastyczne kroki!

Pani Wanda cofa się dwa kroki i przykłada dłonie do serca:

- Janku...

- Nie chcę więcej o tym słyszeć! - grzmi stryj. - Idź lepiej, powiedz Celinie, żeby pośpieszyła się z obiadem, oni tam już pewnie kończą rozgrywki.

- Tak zrobię, Janku.

Wyraźnie podenerwowana pani Wanda szybko wychodzi z gabinetu stryja. Kryję się za piecem w ostatniej chwili.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now