Część 5. Czerwiec 1942. Wicia

461 58 11
                                    

Helena obserwuje matkę i majora, wciąż wydaje mi się bardzo zaniepokojona. Nina tkwi z nosem w swojej książce, ale od czasu do czasu rzuca krótkie, niepewne spojrzenia w kierunku drzwi. Tylko Ewa zajmuje się Adasiem, zupełnie nie zainteresowana tym, co się dzieje, jakby konwersacja matki z majorem SS była czymś najzwyklejszym na świecie i zupełnie niegodnym uwagi.

Przysłuchuję się ich rozmowie. Znam niemiecki dobrze, dużo rozumiem, choć bywa, że mam kłopoty z ułożeniem poprawnej wypowiedzi. Przed wojną rozmawialiśmy w domu tylko po polsku, więc matka nieustająco poprawia moje błędy i czyta mi niemieckie książki, mając nadzieję, że to wpłynie na poprawność mojej mowy. Ale ja nie lubię się uczyć, nieważne, czy jest to język niemiecki czy matematyka. Lubię rysować

- Nie musimy rozmawiać, jeżeli czuje się pani zmęczona - odzywa się major.

- Dopiero co wsiedliśmy do pociągu - odpowiada matka. - Czymże miałabym czuć się zmęczona?

- Zmęczenie to stan ducha, bywa, że niezależny od podjętego wysiłku fizycznego - mówi major.

- Ma pan rację - przyznaje matka z pewnym wahaniem.

Następuje dłuższa chwila milczenia. Rozmowa chyba im się nie klei. Chcę zdjąć misiowi sukienkę, ale obawiam się ją uszkodzić. Jest taka maleńka i delikatna. Major mnie obserwuje i stara się do mnie uśmiechnąć, ale jakoś smutno mu to wychodzi.

- Dobrze zna pan Kraków? - podejmuje matka.

- Byłem tylko przejazdem. A pani?

- To moje rodzinne miasto.

- To piękne miasto. Z pewnością po wakacjach powita je pani z radością.

- Nie wyjeżdżamy na wakacje. Planujemy pozostać u rodziny do końca wojny.

- Cóż, to może oznaczać długi pobyt.

- Tak, wiem.

- Ja również mam nadzieję zostać w Lublinie na dłużej. Otrzymałem przeniesienie do tamtejszego wydziału budownictwa. Właściwie to będę jego dyrektorem.

- Gratuluję.

- To żaden awans. Przeniesiono mnie z Pragi. Rok temu zostałem niefortunnie ranny, niestety do służby czynnej już się nie nadaję.

- W takim wypadku - współczuję.

Major się uśmiecha:

- Potrafi pani robić to z wdziękiem - mówi. - Zaprzeczać samej sobie. Nie postrzegam mojego przeniesienia w kategoriach degradacji. Mam nadzieję, że Lublin okaże się spokojnym i przyjaznym miejscem. Czego i pani życzę, pani hrabino.

- Nie jestem hrabiną - mówi matka.

- Nie? - w głosie majora pobrzmiewa nuta zawodu.

- Oczywiście, że nie. Brat mojego męża jest właścicielem majątku ziemskiego, ale nie nosi arystokratycznego tytułu.

- Musiałem coś źle zrozumieć. Jak nazywa się krewny, do którego pani jedzie?

Matka waha się. Chyba niezbyt ma ochotę odpowiadać na to pytanie. Major nie spuszcza z niej wzroku.

- Johann Krauss - odpowiada wreszcie.

Major unosi brwi:

- Mam znajomego w Lublinie, który dobrze zna Johanna Kraussa. Słyszałem, że to człowiek obdarzony wielkim hartem ducha i zdolnościami, pomimo pewnych... ograniczeń.

Mąż nie był skłonny towarzyszyć pani w podróży?

Matka wygląda teraz tak, jakby nie mogła przełknąć jakiejś wyjątkowo niesmacznej potrawy:

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now