Część 102. Czerwiec 1944. Paulina

186 25 10
                                    

Świt w czerwcu wstaje wcześnie.

Nie doceniłam samowolnego charakteru mojego wierzchowca.

Przez ciemny park Siwek pognał bez tchu, spłoszony i zdesperowany nie mniej niż ja.

Póki jechaliśmy szerokim gościńcem w kierunku wsi, szedł kłusem równo i spokojnie.

Noc była zaskakująco spokojna, cicha, nie słyszałam żadnych dalekich odgłosów wystrzałów, żadnych przelatujących samolotów, nie napotkałam też żadnego patrolu.

Ale gdy nakazałam Siwkowi skręcić w wąską drogę przy ciemnej, zwartej ścianie lasu, znów zaprotestował. Sporo czasu zajęło mi uspokajanie go, choć mnie samą bliskość mrocznego lasu napawała lękiem nie bez przyczyny.

Oczywiście, zdawałam sobie sprawę z tego, że jazda konna nocą, zwłaszcza w noc pochmurną, bezksiężycową, to zły pomysł. Czyż jednak miałam jakiś inny wybór? Choć konie widzą ponoć w ciemności bardzo dobrze, ja drogę znałam słabo, rzadko zapuszczałam się w tamte okolice. Zaleszczyki leżały dobre trzydzieści kilometrów od Niewiadowa. Tamtej nocy była to dla mnie odległość niczym do księżyca. Błądziłam wielokrotnie, a czasu miałam niewiele.

Ku mojej zgrozie, ciemność zaczęła się rozjaśniać, kiedy udało mi się wreszcie dotrzeć w znajome miejsce.

Kiedy byłam tu z Ewą i Martinem zeszłej jesieni, zbyt byłam zafrasowana nieuchronnym rozstaniem z Martinem, targał mną żal i wątpliwości.

Gdybym wówczas mogła przewidzieć, że w ciągu niespełna roku przyjdzie nam utracić obu chłopców, w tak dramatycznych okolicznościach...


Wieś spała jeszcze. Orientowałam się na kapliczkę przy rozstaju dróg, udekorowaną kwiatami i wstążkami po niedawnych Zielonych Świątkach. Stamtąd było już niedaleko.

Skromny dom pod lasem.

A potem nagle przypomniałam sobie słowa Wandzi:

„Na końcu wsi, pod lasem, było gospodarstwo starego Żyda, Salomona Klugera. Wysiedlono go na początku wojny, ale że dom lichy, nikt tam nie chciał zamieszkać. Tam się spotykają"

Jakże byłam głupia. To nie Wanda źle mnie nakierowała, tylko ja opacznie zinterpretowałam jej słowa. Pojechałam ze Staszkiem nie do tej wsi... i mało nie przypłaciłam tego życiem.

Tym razem... Byłam sama.

Uwiązałam Siwka do płotu i ruszyłam w kierunku domu. Okolica była cicha, spokojna, nikt nie kręcił się po obejściu, zwierzęta albo wszystkie zabrano, albo spały jeszcze, bo ze stodoły nie dobiegały żadne ich odgłosy.

Pukałam, a kiedy nie przyniosło to rezultatu, zaczęłam walić pięściami w zamknięte drzwi chałupy. Firanka w oknie drgnęła, a w chwilę później drzwi otworzyła mi zaspana dziewczyna, w wełnianej chuście narzuconej na nocną koszulę.

Musiałam być stanowcza i przekonująca.

- Dzień dobry – powiedziałam łagodnie, półgłosem. - Pamiętam mnie pani? Jestem wdową po Gustawie Kraussie z Niewiadowa, byliśmy u pani zeszłej jesieni, z moją córką i Tadkiem Solmanem, szukaliśmy dobrego domu dla sieroty. Ostatecznie dziecko u nas zostało, ale o tym pewnie pani wie od Tadeusza...

- Czego pani chce? - odpowiedziała dziewczyna oschle, nieuprzejmie. - Niepokoić przyzwoitych ludzi przed świtem?

- Szukam Tadeusza.

- Tutaj go pani nie znajdzie.

- To ważne, pani Ireno. Na Tadeuszu ciążą poważne zarzuty.

- Od miesięcy go nie widziałam – poinformowała i nadal stała sztywno w drzwiach, nie przepuszczając mnie do środka.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now