Część 108. Czerwiec - lipiec 1944. Paulina

216 26 27
                                    

Nie spodziewałam się, że Ewę tak bardzo zdenerwuje fakt, że Geist wyjechał razem z Martinem.

- Mamo, jak mogłaś Martina tak po prostu oddać? Jemu! Na zmarnowanie! Jakby był... rzeczą! - perorowała.

- Uspokój się, Ewuniu, to jest jego syn, miał prawo go zabrać - tłumaczyłam spokojnie.

- To wcale nie jest jego syn! Rainer tak powiedział i ja mu wierzę! Martin jest nasz! Przecież mamy dla niego legalne papiery!

Nie miałam siły z nią o tym dyskutować. Strata Martina była bolesną, krwawiącą raną w moim sercu, a na dodatek z każdym dniem czułam się coraz słabsza i coraz bardziej chora.

- Nie rozumiem cię, córeczko. Przez tyle czasu ledwie tolerowałaś to dziecko...

- Bo, bo... - zacięła się i łzy napłynęły jej do oczu. - Przypominał mi o stracie Adasia. A potem zajmowałam się nim, kiedy ty chorowałaś i... i...

Rozpłakała się na dobre, a ja ją objęłam.


Pochowaliśmy Tadeusza w krypcie, w ruinach starego kościoła, wczesnym rankiem, po kryjomu, jak na bandytę przystało... Pomysł był mój. Jan mnie poparł, niechętny idei, by Solman spoczął na cmentarzu Kraussów, o co prosiła pani Wanda. Pośpiesznie skleconą trumnę umieściliśmy w sarkofagu, ksiądz pobłogosławił szybko i z lękiem w oczach, bo miejsce było niecodzienne, a czasy takie, że każdy bał się, jakie licho kryje się w lesie, za najbliższym drzewem. Staszka czekała teraz nie lada robota. Trzeba było przygotować zaprawę, rozbite, ciężkie wieko sarkofagu naprawić i umocować na swoim miejscu, by zakryć trumnę, a wejście do krypty zasypać na dobre, takie było Jana polecenie. Miałam nadzieję, że to zakończy niechlubną historię tego miejsca i nie spodziewałam się, że zanim Staszek skończy robotę, przyjdzie nam pogrzebać w krypcie jeszcze jednego człowieka...


Wróciliśmy do domu. Wanda udała się do biblioteki, Jan z trudem poczłapał w ślad za nią, widać chcieli pomówić jeszcze na osobności, więc się wycofałam. Ale zaraz potem usłyszałam okrzyk Jana i stanowcze słowa:

- Nie, Wandziu, odłóż to! Proszę, bądź ostrożna!

Skłoniło mnie to do zmiany planów, a kiedy stanęłam w progu biblioteki, moim oczom ukazał się mrożący krew w żyłach widok. Pani Wanda stała przy biurku Jana, szuflada była wysunięta, a w ręce trzymała pistolet, który teraz, na moich oczach, powolnym ruchem dłoni przystawiała sobie do głowy.

- Niech pani strzela - wypaliłam z irytacją. - Na nic lepszego pani nie zasługuje. Gdyby nie pani donosy, gdyby nie ukradła pani mojego pamiętnika i nie przekazała gestapo, moja córka by tyle nie wycierpiała, a Tadeusz do dziś spokojnie pracowałby u nas jako magazynier.

Moje słowa wywołały spodziewany efekt. Pani Wanda jęknęła, upuściła broń na dywan i z patosem opadła na sofę.

Aktorka ze spalonego teatru - pomyślałam z irytacją. Nikła nić sympatii, którą przez ostatnie dni stara kobieta we mnie wzbudzała, pękła niczym pajęczyna na wietrze.

- Dzięki Bogu, nie naładowany - mruknął Jan, pochylając się z trudem i podnosząc broń z podłogi.

A potem zwrócił się do Wandy, niepodobnym do niego, oschłym tonem:

- Nawet o tym nie myśl, Wandziu. Masz obowiązki, Brygidę musisz wychować na ludzi, czeka cię dużo pracy. Nikogo innego, oprócz ciebie, dziewczynka nie ma na świecie. Chcesz, żeby dorastała w sierocińcu u sióstr?

Duch (Zakończone)Onde as histórias ganham vida. Descobre agora