Część 12. Sierpień 1942. Paulina

351 43 15
                                    

Helena wróciła z pracy wyjątkowo roztrzęsiona. Nie pytałam o nic, mogłam sobie wyobrazić, jak wyglądała co dzień jej praca w szpitalu. Nie raz dziwiłam się, jak dawała radę patrzeć codziennie na tyle cierpienia.

Ale tym razem co innego wytrąciło ją z równowagi. Po kolacji, kiedy już Wicia zasnęła, Helena usiadła ze mną i opowiedziała zasłyszaną historię, która tak nią wstrząsnęła.

Dotyczyła ona likwidacji ochronki dla sierot w getcie, której żołnierze dokonali pod koniec marca.

Historia rwała się i plątała kilkukrotnie, musiałam uspokajać Helenę, by mogła mówić dalej.

Żołnierze wygnali z sierocińca wszystkie dzieci na ulicę. Małe dzieci w wieku od trzech do czterech lat, które spały popołudniu i leżały już rozebrane w łóżeczkach, zabrano w samych koszulkach. Na zewnątrz padał zimny, mokry śnieg. Dzieci płakały, starsze krzyczały. Krzyki te niosły się do samego nieba, ale Bóg był tego dnia głuchy. Załadowano wszystkie dzieci na ciężarówkę. Dwie wychowawczynie nie chciały zostawić swoich podopiecznych i zgłosiły się dobrowolnie, by im towarzyszyć. Dzieci wraz z nauczycielkami wywieziono na Majdan Tatarski, gdzie wcześniej już wykopano dół i tam je zamordowano. Polacy, którzy mieszkali w pobliżu, opowiadali w jaki sposób się to odbyło. Na mniejsze dzieci żołnierze nie używali nawet kul, uderzali je pałką w głowę i prawie żywcem grzebali.

Dla mieszkańców getta ochronka była bezpiecznym schronieniem, w której poza stałymi podopiecznymi - sierotami, rodzice umieszczali dzieci na czas wykonywania przez siebie pracy przymusowej. Matki, które tamtego dnia po pracy przyszły po swoje dzieci, nikogo nie zastały.


Dzień był przyjemny, niezbyt gorący, wietrzny. Przed wejściem na teren wyścigów powiewał rząd flag ze swastykami. Ludzi był tłum, choć większość tłoczyła się na dole, na placu wyścigowym i przy barierkach okalających tor. Trybuny były "nur fur Deutsche". Usiedliśmy, Jan wyjął niewielką lornetkę. Zaczęła się parada koni.

- A wiesz, Wiciu, że nasze niewiadowskie konie często brały udział w gonitwach, w całym kraju - zwrócił się do mojej córki. - A tuż przed wojną odbył się w Lublinie prestiżowy pokaz koni, zjechali politycy, dyplomaci, wojskowi i goście z zagranicy. Nasza gniada klacz Atena zdobyła pierwszą nagrodę i złoty medal. Mój ojciec, bardzo już wtedy chory, odebrał nagrodę z rąk samego wojewody lubelskiego.

- Jesteś niepoprawny, Johannie - usłyszałam głos za swoimi plecami.

Oboje z Janem odwróciliśmy się równocześnie. Miejsce za nami zajmował właśnie pułkownik Wittenberg.

- Mógłbym przysiąść, że usłyszałem w twoim głosie nutę nostalgii - powiedział pułkownik. - Nie, nie wstawaj, mój drogi. Witam serdecznie, szanowna pani.

Ucałował moja dłoń przepisowo, zawieszając usta na milimetr ponad materiałem mojej rękawiczki.

- To nostalgia za końmi - przyznał Jan dość oschle.

- Tylko za końmi? Dobrze cię znam, Johannie - pułkownik uśmiechnął się pobłażliwie. - Nie obstawiasz?

- Nie mam już do tego serca - mruknął Jan.

Oczywiście, Jan nie miał też pieniędzy, by roztrwaniać je na próżne rozrywki, ale o tym pułkownik nie wiedział, lub nie chciał wiedzieć.

Pierwsze gonitwy upłynęły w dość ponurej atmosferze. Wicia najpierw była rozentuzjazmowana, potem oglądanie kolejnych wyścigów zaczęło ją nużyć. Marudziła, że chce jej się pić.

- W przyziemiu drugiej trybuny znajduje się restauracja, może pani kupić córce lemoniadę - podsunął Wittenberg.

Niechętnie wstałam i zeszłam z trybuny. Skierowałam swoje kroki we wskazanym kierunku. Na drugiej trybunie siedzieli w większości mężczyźni w mundurach. Zastanawiałam się, czy jest wśród nich gubernator.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now