Część 39. Styczeń 1943. Wicia

233 43 5
                                    


Styczeń wita nas nawrotem mrozu. Tym bardziej dziwię się, kiedy zastaję Brygidę siedzącą na bocznych schodach i tulącą do siebie swoją lalkę. Przecież musi jej być bardzo zimno. Chwilę się zastanawiam, potem otwieram drzwi i odzywam się do niej:

- Serwus – mówię.

Słyszałam, że tak właśnie wita się Tomek Warys z Niną, więc te słowa wydają mi się odpowiednie.

- Czego chcesz? - Brygida warczy w odpowiedzi, nawet na mnie nie spoglądając. - Idź sobie.

Kuli się i przyciska do siebie lalkę.

- Wejdź do domu, bo zmarzniesz – mówię. - Nie można tak siedzieć na zimnym, bo wilka można złapać. Tak mama mówi.

- Może taka delikatna panienka ze dworu to łapie wilka, ja jestem zahartowana – rzuca, odwracając się do mnie i patrząc wyzywająco.

I wtedy dostrzegam, że płakała. Ma zaczerwienione oczy, nos i ślady po łzach na policzkach. Intuicyjnie mój wzrok zjeżdża w dół, na jej lalkę... i zamieram. Szmacianka ma niemal urwaną głowę, z dziury w szyi wystają pakuły. To dlatego Brygida płacze.

- Zniszczyłaś lalkę – mówię.

- Nie ja, głupia! - rzuca się. - To oni mi zniszczyli. Powiedzieli, żebym sobie do fryców poszła.

- Dlaczego?

- To przez kulig.

- Nie rozumiem.

- Boś głupia!

- A ty jesteś źle wychowana – oceniam wyniośle. - Obrażasz mnie i wciąż pokazujesz mi język, a ja chciałam ci pomóc. Moja siostra potrafi ładnie szyć i pewnie umiałaby lalkę zreperować...

- Naprawdę? - zrywa się z miejsca.

- Ale najpierw musisz mnie przeprosić – stwierdzam bezwzględnie.


Nina naprawia szmacianą lalkę. Jest bardzo miła dla Brygidy, aż mnie to dziwi, bo Nina rzadko bywa miła dla kogokolwiek, a od czasu wypadku to w ogóle: zgryźliwa i nieprzystępna. Dwa dni później szyje dla lalki Brygidy nową sukienkę z jakiś resztek.

W ten sposób przełamujemy pierwsze lody z Brygidą. Może nie jest to jeszcze przyjaźń, nie zapraszam jej jeszcze do mojego pokoju i nie pokazuję wszystkich skarbów, ale bywa, że zabieram moją ukochaną lalkę i bawimy się razem w bibliotece, po skończonych lekcjach. Albo wychodzimy na śnieg.

Matce niezbyt to się podoba, ale stryj Jan zawsze się uśmiecha na nasz widok, a wątpliwości matki kwituje niezmiennym: „Daj spokój, to tylko dzieci".

Z czasem zaczynamy ze sobą więcej rozmawiać, także o poważnych, rodzinnych sprawach. Z jednej z takich rozmów dowiaduję się, że matka Brygidy zmarła na początku wojny.

- Moja mama była bardzo piękna – chwali się Brygida. - Chcesz, pokażę ci zdjęcie.

Idziemy razem do oficyny, do niewielkiego pokoju nad kuchnią, w którym mieszka pan Solman wraz z córką. Brygida uchyla drzwi i zamiera. Szybko odwraca się do mnie i chwyta mnie za rękaw:

- Ojciec ma gościa - szepcze. - Przyjdziemy później.

Ale ja słyszę wyraźnie, jak pada nazwisko majora i oczywiście, chcę usłyszeć, o czym rozmawiają.

Stoję nieruchomo, a Brygida nie ma dość śmiałości, by szarpać mnie i odciągnąć od drzwi.

Przez nasz dom przewija się mnóstwo osób, ale tego młodego mężczyznę, który rozmawia z panem Solmanem, chyba jak dotąd nie widziałam.

- Odstrzelić można było, jak kaczki. Ech...

- Bzdury gadasz!

- Dwóch szkopskich oficerów, jak te łajzy w saneczkach siedzieli, bezbronni niczym kury na płocie. Ręka sama swędziała...

- Rozkaz miałeś?

- Nie, ale...

- To zamknij dziób i słuchaj. Setkę naszych by za tych łajzów rozstrzelali. Albo i całą wieś spacyfikowali. W drugich saniach jechała moja córka. A jakby Kraussowi, albo komuś z jego rodziny włos z głowy spadł, dowódca by cię za jaja powiesił.

- Przecie to szkopy.

- Szkopy, nie szkopy, pasiecie się na nich, jak ta lala. Niejeden Polak tyle prowiantu nie oddaje. Kraussa odstrzelisz, wsadzą na Niewiadów kogo innego, stutzpunkt zrobią i skończy się babci sranie.

- Ty tchórz jesteś, Solman, wiesz o tym?

- Jak tyś taki bohater, to biegnij, Richtera odstrzel. Albo i samego Globocnika.

- Jak rozkaz dostanę – odparowuje tamten.

A potem obaj odwracają się równocześnie i dostrzegają nas, stojące w drzwiach.

- Brygidko – odzywa się pan Solman niepewnie. - Panienko Wiktorio...

Jego towarzysz zawiesza na mnie dziwne spojrzenie:

- To dziecko od Kraussów?

- Tak, bawią się czasem z Brygidką, pani Kraussowa uczy moją córkę niemieckiego. Odpuść, Lucek. Ta mała ni w ząb po polsku.

- Na pewno?

- Przecież tu mieszkam, wiem lepiej.

- Obyś się nie mylił... Z Bogiem, Solman – naciąga na głowę czapkę i pośpiesznie wychodzi.


- Wiciu, wstawaj, obudź się, szybko! Wiktoria!

Z trudem otwieram zaspane oczy. Czyjeś ręce wyciągają mnie z pościeli, sadzają na łóżku. Mrugam oczami z niedowierzaniem. Czy to już poranek? Nie, jest całkiem ciemno, na stoliku pali się naftowa lampa. W pokoju są Ewa, Nina i podporucznik Dietrich. Ewa naciąga mi na bose stopy zimowe buty, Nina trzyma mój kożuszek.

- Ja chcę spać – marudzę.

- Nie, Wiciu, musisz wstawać. Musisz iść do mamy. Szybko! - nalega Ewa.

- Oby nie było za późno – odzywa się Nina.

- Lepiej mi pomóż!  Wiciu, nie machaj nogą! - upomina Ewa

- Gdzie idziemy? Jest noc przecież... - odzywam się.

- Ty idziesz, Wiciu. Do mamy. Prędzej! Daj ten kożuch, Nina! Wstawaj, Wiciu, już!

- Ja ją wezmę – deklaruje podporucznik.

Ubrana w kożuch ląduję w ramionach podporucznika. Cała trójka zbiega po schodach do holu, stamtąd przez salon i salonik kierujemy się do wyjścia do ogrodu przez boczny ganek. Drzwi są otwarte i stoi w nich stryj. Coś krzyczy po niemiecku. Podporucznik stawia mnie na podłodze.

- Idź do mamy! - Ewa popycha mnie w kierunku ogrodu.

Wychodzę na boczny ganek i od razu owiewa mnie lodowaty chłód. Jest księżycowa noc, bardzo jasna. W odległości kilku metrów ode mnie dostrzegam dwie postaci. Matka klęczy przy śnieżnej zaspie, tuż za nią stoi major i coś przystawia jej do głowy. To pistolet.

Dopiero teraz dociera do mnie sens słów, które wykrzykuje stryj:

- Proszę! Panie majorze! Porozmawiajmy spokojnie! To nieporozumienie!

- Idź do mamy! - krzyczy Ewa.

Zbiegam z oblodzonych schodów i ruszam w tamtym kierunku. Marznę, mam na sobie tylko nocną koszulę, kożuch i buty. Po przebiegnięciu kilku kroków wpadam w ramiona matki, która cała się trzęsie.

- Boże przenajświętszy, Wiciu...

- Verflucht! - warczy major.

Słyszę trzask broni.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now