Część 66. Wrzesień 1943. Paulina

335 39 22
                                    


Tamtego wrześniowego dnia Geist wrócił do domu rozpromieniony.

- Idealny Aryjczyk – mruknął. - Dokładnie tak, jak przewidziałem. Doktor Wagner to potwierdza. Teraz pozostaje tylko poczekać na wydanie stosownych dokumentów i ustalić termin ślubu.

- Ale... - zaczęłam i urwałam bezradnie.

- Znowu nie docenia pani moich starań, hrabino – mruknął i spojrzał na mnie karcąco.

- Co się teraz stanie z Martinem? - wyrzuciłam bez tchu.

- Nie mam pojęcia – przyznał obojętnie, odwieszając czapkę na kołek.

- Chyba nie zamierza pan...

- Niechże pani przestanie – syknął, poirytowany. - Oczywiście, że nie wywiozę chłopca do lasu i nie zastrzelę. Pewnie trafi do jakiejś porządnej, niemieckiej rodziny.

- Przecież nie odwiezie go pan do tamtego sierocińca...

- A mało to innych?

- Ale... on nie mówi. Żadna niemiecka rodzina nie zechce go zaadoptować...

- Niech się pani zdecyduje – warknął. - To dziecko, albo tamto dziecko.

Minął mnie i wszedł na schody. Miał rację. Nie mogliśmy zatrzymać w domu obu chłopców, bo prędzej czy później mogłoby to wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Niewiele osób wiedziało o obecności Martina, ale ja nie dowierzałam już nawet domownikom, mając wciąż w pamięci donosy, które Geist nam pokazywał. A pod nosem miałam jeszcze sierżanta Blancka, pałającego nienawiścią i żądzą zemsty za wyrządzoną Sauerowi krzywdę.

Teraz, kiedy Adaś miał otrzymać certyfikat aryjskości i zostać usynowiony przez Rainera, Martin pozostawał dzieckiem znikąd, bez metryki, bez tożsamości.


Ze swymi rozterkami zwróciłam się do Tadeusza Solmana. Przez ostatnie miesiące przekonałam się nie raz, że jest on człowiekiem godnym zaufania, życzliwym, pomysłowym i sprytnym. I faktycznie nie minęło trzy dni, a Tadeusz przyszedł do mnie z zaskakującą nowiną:

- Jest pewna kobieta. W Zaleszczykach. Parę miesięcy temu zmarł jej niespełna dwuletni syn. Z radością przyjmie dziecko na wychowanie.

Usiadłam i odetchnęłam głęboko. Ale już chwilę później tysiąc wątpliwości kłębiło mi się w głowie.

- Czy to osoba godna zaufania? Pan ją zna? A może synek umarł przez zaniedbanie? I co z metryką? Skoro wszyscy wiedzą, że tamto dziecko umarło, Martin nie może tak po prostu pojawić się w jego miejsce.

- Dziecko było nieślubne i nieochrzczone – wyjaśnił Solman. - Siłą rzeczy dziewczyna żyła na uboczu, skazana na potępienie i ostracyzm przez mieszkańców wsi. Kiedy chłopiec umarł, miejscowy ksiądz odmówił pochówku, pochowaliśmy go zatem własnym staraniem.

- My? - podjęłam.

- My – przyznał, wytrzymując moje przenikliwe spojrzenie.

- Nie chce pan chyba powiedzieć, że... - urwałam, bo aż mnie zamurowało.

Roześmiał się krótko, z goryczą:

- Na rany Chrystusa! Co też pani chodzi po głowie! Że niby ja? Nic z tych rzeczy! Ojciec dziecka walczył w lesie, poległ, nie zdążyli się pobrać, historia jakich wiele – wyliczał.

- To smutne – przyznałam zdawkowo, odczuwając niezrozumiałą ulgę.

- Najlepiej będzie, jak pozna ją pani osobiście, przekona się pani, że to osoba godna zaufania – mruknął Solman. - Możemy się tam wybrać jutro z rana, co pani na to?

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now