Część 103. Czerwiec 1944. Wicia

115 25 3
                                    


Przed obiadem dostaję od pani Celiny obiecany garnuszek z mlekiem. Zdeterminowana, by pomóc, zaczepiam Brygidę na korytarzu:

- Mam mleko dla niego – deklaruję konspiracyjnym szeptem.

Dziewczynka spogląda na mnie podejrzliwie.

- Dlaczego mnie nie zakablowałaś?

- Bo ja nie kabluję – odpowiadam wyniośle. - Masz tu mleko.

Brygida patrzy z powątpiewaniem na garnuszek, który jej podaję. Prycha:

- I jak on ma to pić? Ma tam głowę wsadzić i chłeptać, jak kot?

- A dlaczego nie? - dziwię się.

- Śmieszna jesteś – ocenia Brygida miażdżąco. - Potrzebuję butelki. Poszukaj w pokoju twojej matki.

- Martin nie pije już z butelki – odpowiadam, nie przestając się dziwić.

- Pewnie jakaś się ostała – podsuwa Brygida. - Przy okazji weź kilka pieluch. I koc. Ten, który ma, jest całkiem przemoczony.

Nie podoba mi się ten pomysł.

- Nie mogę... - odzywam się niepewnie.

- To chcesz pomóc czy nie? - boczy się Brygida.

Przypominam sobie, jak zabrałam pamiętnik matki i że wynikły z tego różne nieprzyjemności. Ostatecznie, matka nie ustaliła winnego i sprawa rozeszła się po kościach, ale...

- Nie wolno mi zabierać żadnych rzeczy z pokoju matki, bez jej zgody – recytuję, a po chwili dodaję z naciskiem. - Nie jestem złodziejką.

Brygida patrzy na mnie pogardliwie. Przysuwa się bliżej i szepcze mi wprost do ucha:

- Jeśli on nie będzie jadł i pił, to umrze. Nie chcesz, żeby umarł, prawda? Przez ciebie?

Dębieję. Tymczasem Brygida zabiera mi garnuszek, zagląda do niego, pomrukując „dobre i to", a potem rusza w kierunku drzwi.


Dziwne zachowanie dziewczynki wzbudza we mnie coraz większy niepokój.

Gdyby tylko ktoś zechciał mnie wysłuchać... Ale wszyscy uważają mój kłopot za błahy i niewart uwagi.

Boję się sama iść do lamusa. Pewnikiem sama przed sobą nie chcę się do tego przyznać, ale obawiam się również Brygidy.


Dopiero nazajutrz udaje mi się znaleźć osobę, która skłonna jest mi pomóc.

Staszek niewiele sobie robi z posępnej atmosfery, panującej w domu. Wzrostem górujący nad większością domowników, umysł zachował dziecięcy, nie skory do skupiania się na troskach i niepewnej przyszłości.

Siedzi w słonecznej plamie, na schodach oficyny i czyści przypalony, żeliwny garnek, przyśpiewując przy tym jakieś skoczne piosenki. Przysiadam przy nim. Milczę, bo jestem smutna i zamyślona.

- A co panienka taka strapiona? - zagaduje Staszek. - Wiosna, pięknie słonko świeci, ptaszki śpiewają. Aż się każdą robotę chce robić.

- Lato za pasem, Staszku – poprawiam.

- Aaa, racja, panienko. Czas przy robocie szybko płynie. Nie to, co przy nauce, dłuży się niemiłosiernie – mówi i uśmiecha się do mnie porozumiewawczo.

Odpowiadam uśmiechem. Ileż w tym prawdy i mądrości, a wszyscy mówią, że Staszek jest głupi...

- Chodziłeś do jakiejś szkoły, Staszku? - dopytuję po chwili.

Duch (Zakończone)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora