Część 47. Luty 1943. Wicia

197 43 14
                                    


W nocy budzą mnie strzały, ale Ewa i Nina nie pozwalają mi wyjść na korytarz.

Nazajutrz nikt z dorosłych nie wspomina o nocnych wydarzeniach. Staszek przybija w miejsce wybitej szyby deskę, zasłania też okienka po obu stronach drzwi. Zawsze już, od tamtej nocy, pani Wandzia sprawdza co wieczór, czy wszystkie okiennice są dokładnie pozamykane.

Major wstaje później niż zwykle i ze zdumieniem odkrywam jego obecność w stołowym w porze, kiedy szykuję się na naukę z matką i Brygidą.

- Dzień dobry, Wiktorio – odzywa się.

Wreszcie, po raz pierwszy, odkąd wrócił do Niewiadowa, uśmiecha się do mnie. Odpowiadam bez cienia uśmiechu „Dzień dobry" i zmierzam do biblioteki. Trochę się go boję.

Matka zatrzymuje mnie w progu:

- Dziś lekcje zaczniemy później, Wiciu – informuje mnie. - Pobaw się teraz z Brygidą.

Po czym wraz ze stryjem i majorem wchodzi do biblioteki..

Moja zabawa z Brygidą wygląda tak, że dziewczynka pokazuje mi, nie kryjąc dumy ze swojej wiedzy, dziury od kul w boazerii i opowiada mrożącą krew w żyłach wersję nocnych zdarzeń. Jakże ona lubi się przechwalać i zmyślać – myślę ze złością, ale tym razem jej tego nie mówię. W gruncie rzeczy lubię Brygidę i nie chcę stracić jedynej towarzyszki zabaw.

Ponieważ jestem dzieckiem, które nie potrafi trzymać języka za zębami, dzielę się swoją wiedzą z Ewą, która w złości zapowiada, że zruga ostro Brygidę i zapewnia mnie, że nikt nie zginął, a maruder po prostu zbiegł.


Życie toczy się dalej, utartym rytmem. Major pozostaje w Niewiadowie, w powszednie dni jeździ do Lublina, ale zwykle wraca już wczesnym popołudniem. Gołym okiem widać, że nadal jest niezdrowy, kilkukrotnie zdarza mi się zastać go, jak siedzi, blady jak ściana i obejmuje głowę rękami.

Któregoś razu matka zastaje go w takiej sytuacji.

- Boli pana? - podejmuje.

- Tak, to zaraz minie – mruczy przez zaciśnięte zęby.

- Mogę jakoś pomóc? Ma pan tabletki?

- Na górze, w pokoju... Nie, niech pani nie idzie. Nie trzeba. Zaraz sam pójdę.

- Zapamiętałam lekcję, nie wejdę więcej do pana pokoju bez pańskiej zgody – zapewnia matka dość oschle, podsuwa sobie krzesło i siada naprzeciwko majora.

Wyciąga ręce i dotyka jego dłoni.

- Proszę mi pozwolić – dodaje łagodnie.

Ujmuje obie ręce majora i opuszcza na kolana, a potem dotyka otwartą dłonią jego czoła.

- Tu boli?

- Tak.

Teraz matka dotyka opuszkami palców czoła, a potem skroni majora. Wykonuje dziwny masaż, patrząc mu prosto w oczy. Znów wraca palcami na czoło, a potem zsuwa je poniżej linii brwi. Major nie spuszcza z niej wzroku. Na koniec uciska dłonie majora, podwijając nieznacznie mankiety rękawiczek. Uświadamiam sobie, że jestem świadkiem dziwnej, bardzo intymnej sceny.

- Pomogło? - dopytuje matka po chwili.

- Tak. Co to było?

- Akupresura, Chińczycy znają tę metodę od tysięcy lat.

- Dziękuję – mówi major.

Matka uśmiecha się, wstaje i wychodzi. Dostrzegam, że jest teraz równie blada, co major podczas ataku migreny.


Kilka dni później major przywozi dla mnie dużą paczkę cukierków. Grzecznie dziękuję i spłoszona uciekam na górę, pomimo że major chyba chciałby sobie ze mną porozmawiać.

W moim pokoju czeka na mnie Brygida, dla której to miejsce już jakiś czas temu przestało być zakazanym. Przychodzi do mnie, kiedy jej się podoba i bez skrępowania bawi się moimi zabawkami.

- Chcesz cukierka? - zagajam, siadając na podłodze i rozrywając papierową torebkę.

- Skąd masz? - zerka zaciekawiona do torebki.

- Od pana majora.

Brygida odsuwa się jak od czegoś śmierdzącego.

- Nie, nie chcę.

- Dlaczego? - pytam z pełnymi ustami. - Bardzo dobre.

- Mogą być zatrute – podsuwa Brygida.

Cukierek staje mi w gardle. Zanoszę się kaszlem. Brygida ofiarnie wali mnie pięścią w plecy. Wypluwam kawałki cukierka na podłogę.

- Co ty wygadujesz? - wyrzucam z trudem.

Brygida wzrusza ramionami:

- Wszyscy wiedzą, że nie wolno brać słodyczy od niemieckich żołnierzy, bo rozdają polskim dzieciom zatrute cukierki.

- Te cukierki miały być dla mnie! - protestuję. - Major nie chciałby mnie otruć!

- Ale twoją matkę chciał zabić, prawda?

Blednę. Spoglądam na wyplute kawałki.

- Trochę połknęłam – mówię bez tchu. - Myślisz, że od takiej ilości można umrzeć?

- Nie wiem. Chyba nie. Zapytam ojca – deklaruje Brygida.

Wstaję, biorę paczkę z cukierkami, podchodzę do pieca, otwieram drzwiczki i wrzucam ją w jego czeluść bez wahania.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now