Część 104. Czerwiec 1944. Paulina

205 23 11
                                    

Niespodziewane wyjaśnienia tajemniczego zniknięcia Martina, które usłyszałam z ust Brygidy, wzbudziły osłupienie i zamęt. Nie mogłam wprost uwierzyć, że rezolutna, rozsądna i bystra dziewczynka, za jaką ją miałam, mogła posunąć się do czynu tak okrutnego i bezmyślnego.

Ot, skutek przebywania w towarzystwie starej dewotki. Zawsze uważałam, że traktowanie prawd wiary zbyt dosłownie, a nade wszystko bezrefleksyjne przyjmowanie słów płynących z ambony, wieść może tylko na manowce. Ale czegoż można było oczekiwać od dziewięcioletniej dziewczynki, pozbawionej nie tylko matki, ale i ojca?

Kiedy Jan bezceremonialnie wyprosił mnie z biblioteki, nakazałam Wici iść do jej pokoju, sama zaś pozostałam w salonie. Wystarczyło stanąć przy piecu, by pomimo zamkniętych drzwi, doskonale słyszeć przebieg rozmowy w bibliotece.

- Proszę, byś odeszła, Wandziu – usłyszałam słowa Jana. - Proszę o to z ciężkim sercem, ale nie widzę innej możliwości. Wspominałaś, że chętnie przyjmą cię na plebani. Zabierz Brygidę i odejdź. Jak najszybciej, najpóźniej jutro. Lepiej, by was tu nie było, jak wróci major.

Tyle mi wystarczyło. Nie zamierzałam poniżać się dalszym podsłuchiwaniem. Wróciłam do Martina.

Byłam wdzięczna Janowi za szybką decyzję i radykalne postawienie sprawy. Wanda się nie sprzeciwiała. Nazajutrz wyjechała, zabierając ze sobą tę małą czarownicę.


Nie wiedzieliśmy, gdzie szukać Geista. Wszystkie niemieckie instytucje w Lublinie już ewakuowano lub były w trakcie ewakuacji. W mieście panował chaos i dezorganizacja. Choć władze niemieckie nawoływały do ewakuacji od kwietnia, wiele osób zwlekało, a teraz poddawali się panice, którą wzmagały doniesienia o nalotach i bandyckich napaściach na drogach wyjazdowych z miasta, którymi uchodzili nie tylko ludzie, ale również transporty wojskowe. Niemcy wywozili z miasta, co się dało. Lublin opuszczała również ludność polska, obawiając się zaciekłych walk o miasto. Ponoć Sowieci, skoncentrowani w dużej sile w odległości stu kilometrów do Lublina, lada dzień mieli ruszyć z wielką ofensywą, która w ciągu kilku dni miała im umożliwić zdobycie miasta.

Wobec braku możliwości uzyskania połączenia telefonicznego z wydziałem budowlanym, Jan wysłał Tomka na pocztę do wsi, by nadał telegram, choć w skuteczność i szybkość tej drogi komunikacji również powątpiewaliśmy. A może nawet w duchu liczyliśmy, że okaże się zawodna.

Targały mną sprzeczne intencje i pragnienia. Z jednej strony chciałam, by Albrecht dowiedział się, że jego syn się odnalazł, z drugiej – bałam się konsekwencji jego uzasadnionego gniewu, których prawdopodobnie nie zdołałabym powstrzymać. Martin wycierpiał nieporównywalnie więcej niż my, zasypani w tamtej krypcie w zrujnowanym kościele, choć fizycznie nabawił się tylko przeziębienia.


Albrecht przyjechał. Na szczęście sam, nie licząc Rainera, który jakimś cudem znów siedział za kierownicą, ku ogromnej radości Ewy. Geist nie chciał widzieć chłopca, lecz najpierw miejsce, w którym go znaleźliśmy. Nalegałam, by zajrzał do dziecka, przecież nie musiał już ukrywać swoich uczuć do syna, ale spojrzał na mnie tylko wzgardliwie, zabrał latarkę z samochodu i ruszył w kierunku lamusa, nie oglądając się na mnie. Wciąż mocno utykał, ale teraz podpierał się elegancką laską, którą przywiózł z Lublina. Pomimo to szedł tak szybko, że z trudem za nim nadążałam.

- Kto go znalazł? - zapytał, zanim weszliśmy do lamusa.

- Wicia i Staszek. To Wiktoria wskazała miejsce. Bawiły się z Brygidą na podwórzu i usłyszały pomiaukiwanie. Osądziły, że to kot i chciały go nakarmić mlekiem – skłamałam, bez zająknięcia.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now