Część 26. Listopad 1942. Paulina

274 45 15
                                    


Obudził mnie dźwięk tak rzadko słyszany, że miałam wrażenie, iż dalej śnię. Radosny śmiech mojego dziecka.

- Mamo, mamo, musisz to szybko zobaczyć! - wołała Wiktoria, podskakując z podniecenia i wskazując na korytarz.

Wstałam z łóżka, okryłam się peniuarem i podeszłam do uchylonych drzwi. Otworzyłam je na oścież. Na korytarzu zgromadzone było prawdziwe bogactwo starych zabawek - drewniany koń na biegunach, wielki domek dla lalek, wózek z lalką wielkości niemowlęcia i mnóstwo drobniejszych przedmiotów.

Pani Wanda złorzeczyła i biegała ze szmatką, ścierając kurz z tych skarbów.

Po chwili pojawił się Wilhelm ze skrzynią pełną drewnianych klocków.

Akcją dowodził Jan wsparty na kulach.

- Paulino! Spójrz, co za znalezisko! Zupełnie zapomniałem, co trzymam na strychu. Twojej córce nie grozi już nuda - zaintonował.

Odpowiedziałam uśmiechem, a potem ze smutkiem przypomniałam sobie skąd wzięły się te wszystkie skarby - Gustaw i Jan mieli siostrę, która zmarła będąc niewiele starsza od Wiktorii.

To oczywiste, że później nikt już o tych zabawkach nie chciał pamiętać.

- Jak na to wpadłeś? - zapytałam Jana.

- To nie ja - powiedział Jan, nie tracąc dobrego humoru.

Wtedy zauważyłam Geista, stojącego na końcu korytarza. Nonszalancko włożył ręce do kieszeni niemiłosiernie utytłanych spodni. Rękawy koszuli podwinął do łokci. Stał w plamie słońca, którego jasny blask zacierał jego rysy. Oczy mu błyszczały. Wydawał się dużo młodszy, ot, młody chłopak, który właśnie dopuścił się psoty i był z tego bardzo dumny.

- Z pani córki jest niezły urwis. O świcie zaproponowała mi tajną ekspedycję na strych i to właśnie jej efekty - wyjaśnił z szerokim uśmiechem.

Odpowiedziałam na jego uśmiech. Dałam się uwieść temu złudzeniu.

- Proszę się nie zdziwić, jeśli następnym razem namówi pana na eskapadę do Lublina, na ciastka - podsunęłam żartobliwie.

- Tylko pod warunkiem, że pojedzie pani z nami - odpowiedział tym samym, lekkim tonem.

Zrobił krok do przodu. Złudzenie, które dawała plama światła, zniknęło. Jego oczy znów były poważne i matowe, okolone siateczką zmarszczek. Zesztywniałam, wychwytując ewidentną pożądliwość w jego spojrzeniu. Zalała mnie fala bezsilnego gniewu. Zamknęłam drzwi i zawróciłam do pokoju.


Wieczór był zimny. Pomimo, że dni wciąż bywały ciepłe, kiedy wyszłam z magazynów, owionął mnie jesienny chłód, przedsmak zbliżającej się zimy. Wracałam do domu na przełaj przez trawnik, zziębnięta i zmęczona, pomimo to zatrzymałam się na środku gazonu i spojrzałam na dwór. Światło paliło się w czterech oknach - w saloniku, w kancelarii, w pokojach Ewy i Heleny - słaby poblask naftowych lamp, które w zasadzie winniśmy oszczędzać. W Krakowie obowiązywało zaciemnienie, tutaj nikt go nie przestrzegał, może za wyjątkiem Geista, bo okna pokoi, które zajął, były ciemne, a z pewnością był w domu, gdyż jego samochód stał na podjeździe.

- Dobry wieczór - usłyszałam za swoimi plecami głos człowieka, o którym właśnie myślałam.

Wzdrygnęłam się i odwróciłam.

- Nie chciałem panią przestraszyć - stwierdził, wychodząc zza sosny. W ciemności widziałam tylko zarys jego postaci i żarzący się ognik papierosa.

Duch (Zakończone)Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα