Część 17. Wrzesień 1942. Wicia

265 46 9
                                    

Zwykłe dni w Niewiadowie wypełnia szereg prac i obowiązków. Pozbawiona zupełnie towarzystwa innych dzieci, zwykle kręcę się w pobliżu dorosłych, czasami pomagam, częściej przeszkadzam.

Z początkiem września rozpoczyna się okres zbierania, smażenia, marynowania i suszenia owoców. Nawet "panna zdegustowana", jak matka określa Ninę uczestniczy w żmudnym przebieraniu grochu, drylowaniu wiśni i łuskaniu orzechów.

Mnie takie prace oczywiście szybko nudzą. Dla zabawy drażnię Burka, albo gonię kury, ku rozpaczy pani Celiny, która obawia się, że regularnie straszone, przestaną nieść jajka. Tylko do Siwka odnoszę się z respektem, pamiętając, że ten flegmatyczny z pozoru koń potrafi narobić groźnych kłopotów.

Helena coraz więcej czasu spędza w mieście, mieszka teraz w wynajmowanym wraz z koleżanką pokoju w Lublinie, bywa, że w związku z pracą w szpitalu, nie przyjeżdża do Niewiadowa. nawet na niedziele.

Ewa oczywiście najbardziej skupiona jest na Adasiu, który rośnie i staje się coraz bardziej ruchliwy - wierci się, pełza, usiłuje siadać, nie można na chwilę spuścić go z oka.

Każdego popołudnia matka udziela mi lekcji - uczę się czytać, rachuję do dziesięciu, kaligrafuję litery i cyfry, gram na fortepianie. W soboty natomiast Nina ma za zadanie uczyć mnie szyć i haftować. Często zamiast nauki bawimy się moją lalką, dla której Nina uszyła dwie nowe kreacje i koszulę nocną z resztek materiałów po kostiumie matki, stroju tenisowym oraz mojej wyjściowej sukience.

Któregoś wrześniowego popołudnia do Ewy przyjeżdża na motorze podporucznik Dietrich. Matki i Jana tego dnia w domu nie ma - gdybym była starsza, z pewnością wiedziałabym, że to nie przypadek. Podporucznik przywozi czekoladki i zabawkę dla Adasia - twierdzi, że sam ją wykonał. Jest to mały drewniany koń na kółkach. Zabawkę można ciągnąc na sznurku. Oczywiście, Adaś jest na to jeszcze za mały, traktuje więc upominek w jedyny znany mu sposób - wkłada sobie głowę konia do ust.

Wychodzimy na wspólny spacer po ogrodzie i parku - Ewa zabiera wózek i mnie, chyba w charakterze przyzwoitki.

- A fuj! Tak nie można. Pogryziesz i zniszczysz! - Ewa strofuje Adasia, wyjmując mu z ust upominek.

Potem ogląda konia uważnie.

- Pięknie wykonane. Ma pan talent - mówi do podporucznika.

- Wychowałem się na wsi, w biednej rodzinie, rodziców nie było stać na zabawki - wyjaśnia z uśmiechem. - Podpatrywałem je na wystawie sklepu w mieście. Z czasem zacząłem je robić na skalę przemysłową - dla moich młodszych braci i dzieci z sąsiedztwa.

- Gdzie są teraz pana bracia?

Podporucznik zasępia się:

- Horst zginął we Francji, w czterdziestym. Najmłodszy, Jorg jest już pewnie w Stalingradzie.

Ewa, onieśmielona, wbija wzrok w swoje buty.

Zbiera się na deszcz.

Niebo ciemnieje. Potem przeszywa je błyskawica i rozlega się grzmot. Wiatr targa konarami drzew, a ołowiane chmury pędzą jak oszalałe po niebie. Zaczyna padać deszcz. Ewa pośpiesznie wyjmuje Adasia z wózka.

- Bardzo proszę, niech pan zabierze wózek - zwraca się do podporucznika.

Potem Ewa chwyta mnie mocno za rękę i biegniemy w kierunku domu.

Rozlega się kolejny, złowieszczy grzmot. Drobny deszcz w jednej chwili zmienia się w szalejącą nawałnicę.

Zerkając do tyłu przed ramię widzę, jak podporucznik zmaga się z wózkiem, którego wiotką budkę wiatr targa na wszystkie strony. W końcu chwyta wózek pod pachę i podąża w ślad za nami, w kierunku bocznych drzwi prowadzących wprost do saloniku. Wpada do domu w chwilę po nas, a jednak już zupełnie przemoczony. Ociekający wodą wózek stawia na podłodze, a sam, ciężko dysząc, uśmiecha się zaskakująco pogodnie.

Ewa szybko zamyka za nim drzwi. Po szybie spływają strumienie deszczu. Grzmoty i błyskawice powtarzają się raz za razem.

- Dziękuję - mówi Ewa.

Potem układa Adasia na sofie, gdyż wózek jest całkiem przemoczony.

Ewa i podporucznik przez chwilę stoją naprzeciwko siebie, jakby niezdecydowani, potem podporucznik robi krok do przodu, pochyla się i szybko całuje moją siostrę w usta. Zaraz potem odsuwa się.

Ewa jest pąsowa. Najpierw spuszcza wzrok na swoje buty, potem podnosi go na podporucznika.

- Przepraszam, namoczyłem panią - mówi porucznik, równie zażenowany jak moja siostra.

- Spacer dziś to nie był dobry pomysł - przyznaje Ewa. - Trzeba pana wysuszyć. Przyniosę koc i poproszę w kuchni o gorącą herbatę.

- Nie, nie - podporucznik przytrzymuje moją siostrę za rękę. - Tak jest dobrze. Proszę nie robić sobie kłopotu.

- To żaden kłopot, panie podporuczniku - Ewa usiłuje oswobodzić dłoń.

- Proszę nie nazywać mnie podporucznikiem - mówi on. - Mam na imię Rainer.

Ewa odwraca się do drzwi, przysuwa twarz do szyby, bardzo blisko, niemal dotyka jej nosem. Nagle widzę, że po jej twarzy ciekną łzy. Chyba chce je ukryć, ale podporucznik jest spostrzegawczy.

- Pani płacze? - dopytuje.

- Ja? Nie - zapewnia, zawstydzona. - To deszcz.

Porucznik staje tuż za nią, bardzo blisko. Oboje obserwują zamazany krajobraz za oknem.

- Rain - mówi Ewa cicho, bardziej do szyby niż do podporucznika. - To po angielsku deszcz. Będę nazywać pana Rain.

Duch (Zakończone)Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu