46.

3.6K 258 420
                                    

Zamknął za sobą drzwi. Wynurzył się ze Skrzydła Szpitalnego, z trudem wydostając się z sideł Pomfrey obrzucającej go tysiącem potrzebnych i niepotrzebnych pytań. Oparł się plecami o kamienną ścianę i uniósł podbródek ku górze, biorąc przy tym głęboki oddech. Przywarł do niej, czując przepływający przez niego chłód.

Był padnięty po całej nieprzespanej nocy, jednak wciąż nie miał odwagi wracać do siebie. Cały czas gryzła go jedna myśl. Jedna sprawa, która zapoczątkowała to wszystko. Był cholernie zdenerwowany, ale nie miał możliwości zrobienia czegokolwiek. W tamtej sytuacji był bezradny.

Myśl, że nie mógł zrobić nic, myśl, że w tamtym momencie jakiś pieprzony przybłęda wygrzewał się w łóżku Sunflower, dobijała go. Po prostu zaczynał czuć obrzydzenie i najzwyklejszy gniew. Chociaż nie był to zwykły gniew, to powoli zmieniało się w wciąż rosnącą furię.

Przed jego oczami już pojawiał się ten czarnowłosy chłopak. Nie znał go, ledwie pojmował jego wygląd, a jednak wyobraźnia potrafiła idealnie przedstawić Williamsa. Jednak nie tylko jego. Tuż koło niego była sama Greace. Wtulona w jego opalone, umięśnione ciało, uśmiechała się naiwnie, nie znając swojego beznadziejnego położenia.

Nieprzyjemne uczucie zalewało jego ciało od wewnątrz, ale to nie to spowodowało przełom. Do tamtej pory zdawał się nie myśleć o niczym, a szczególnie o niej. Nie miał do tego głowy. Zdawało się, że dopiero w tamtej chwili dotarło do niego fakt w jak wielkim niebezpieczeństwie ta się znajdowała. Dopiero wtedy uświadomił sobie w jakim stanie znajdowala się Puchonka, gdy Williams został z nią sam. Gdy ten mógł zrobić z nią wszystko, bo ta i tak by nie zareagowała.

W jednym momencie coś w nim drgnęło. Zaczął czuć dziwny niepokój. Nie dawało to mu spokoju, nie dał rady stać tam bezczynnie.

Oderwał plecy od kamiennej ściany i szybkim krokiem ruszył w stronę najbliższych schodów. Wciąż zastanawiał się jak zmusił się do tego, żeby po prostu tam nie pobiec. Nosiło nim, a zwłaszcza wtedy, gdy jego wyobraźnia nie pozwalała mu skupić się na czymś innym niż czarnowłosy chłopak przystawiający się do Sunflower.

Szedł przed siebie, nawet na chwilę nie spowalniając kroku, ale tylko dopóki nie został do tego brutalnie zmuszony przez własny organizm. Poczuł nagłe zawroty głowy. Na początku były delikatne, ale ten już wiedział, że coś było nie tak. To działo się tak szybko, że nawet on nie zauważył kiedy to wszystko potoczyło się tak daleko.

Zwolnił i stopniowo zbliżył się do ściany. Podparł się lekko dłonią, jednak to przestało wystarczać. Zawroty stawały się coraz gorsze, zaburzając jego zmysł równowagi. Wszystko wokół niego zaczęło zataczać koła, a potem się mnożyć. Gwałtownie oparł się barkiem o ścianę, ostatkiem sił łapiąc równowagę.

Lekkie mroczki stopniowo zmieniały się, aż doprowadziły do całkowitych zaćmień przeplatanych z obrazem, który mógł widzieć ledwie kilka sekund przed następną czarną plamą. Obrazem, który wirował mu przed oczami niczym na mugolskiej karuzeli.

Nie widział już praktycznie nic. Nie mógł też już się nawet ruszać. Jego ciało było wiotkie, a ręce bezwładnie opadały wzdłuż ciała. Tracił już nad sobą panowanie. Kwestią czasu było, gdy ten stracił przytomność, a jego ciało bezwładnie osunęło się na ziemię.

W tym samym czasie jednak sam Matthew bawił się przecudownie. Jednak tylko on, bo w tamtej chwili Greace aż nosiło ze wściekłości. Do tamtej pory, najczarniejsze plany, które przed momentem snuł Ślizgon, wydawały się jeszcze nie spełnić. Ale tylko wydawały i tylko jeszcze. W rzeczywistości nikt nie wiedział co robił Matthew, gdy był z nią sam. Nikt nie znał prawdy. Nikt oprócz niego.

Mimo Wszystko | Draco MalfoyWhere stories live. Discover now