Część 79. Styczeń - luty 1944. Wicia

Start from the beginning
                                    

- Nie, Janku, nie ja. Ktoś o wiele ważniejszy. Mój Boże, gdybyś dzisiaj widział jego spojrzenie, nad martwym ciałem Ilse... Jeśli Bóg istnieje, doświadcza go niczym biblijnego Hioba.

Uciekam pośpiesznie, zaszokowana. Martwa panna Ilse? Jakie to okropne... Nie żebym jakoś szczególnie ją polubiła, ale była taka elegancka, ładna. Jakby wyjęta z innego świata, w którym można było żyć przyjemnie i lekko, nie zważając na wojenne ograniczenia.


Nazajutrz wypytuję o szczegóły Ninę i udaje mi się nawet uronić łezkę po pannie Ilse.

Nina obserwuje mnie zniesmaczona:

- Po naszym Adaśku to nie płakałaś – przypomina cierpko.

Wzruszam ramionami.

- Jak myślisz, pan major już do nas nie wróci? - dopytuję, wspominając słowa stryja.

Nina wzrusza ramionami:

- A kto go tam wie... Jedno jest pewne, dla ciebie to już tyle atencji co wcześniej, na pewno nie będzie miał.

- Ale... dlaczego? - dziwię się.

- Bystra to ty jesteś jak nurt gnojówki, co do naszej sadzawki wpada. Matka wszystko nam opowiedziała. Gdybyś sobie nie ubzdurała ciastek, Ilse Geist nosa by z hotelu nie wyściubiła i żyłaby nadal. To twoja wina.

- Dlaczego wciąż mówicie, że coś jest moją winą! To niesprawiedliwe! - protestuję gwałtownie.

- Wiesz, co jest niesprawiedliwe? - syczy Nina. - To ci zaraz powiem. A to, że wszyscy się nad tobą trzęsą, jakbyś była jakimś rodowym klejnotem. A ty serce masz nieczułe i zimne jak królowa śniegu.

- Znalazła się... czuła i o dobrym sercu! - prycham wzgardliwie.

- Pyskować mi będziesz, ledwie od ziemi odrosłaś? - oburza się Nina. - Ty mały karakanie!

Doskakujemy do siebie, ale w tej samej chwili drzwi pokoju się otwierają i staje w nich matka. Natychmiast rusza nas rozdzielać:

- Dziewczynki, dziewczynki... Tak nie można.

- Ale ona mnie nazwała... - chlipię teatralnie.

- Natychmiast się przeproście! - nakazuje matka stanowczo. - Jakbyśmy mieli mało kłopotów na głowie... Chodź ze mną, Wiciu, pora na naukę.


Przed lekcjami żądam gorącego mleka. Idziemy do kuchni, gdzie spotykamy Marynię, pomagającą pani Celinie.

- Ponoć pan dziedzic znalazł kogoś nowego do pracy, co by pana Solmana zastąpił – odzywa się pani Celina.

- Tak, to prawda – przyznaje matka. - Wiosną wszystkim sprawom sami nie podołamy.

- A czy to warto? - odzywa się rezolutna Marynia. - Mówią, że za kilka miesięcy będą tu Rosjanie i wszystko spalą...

Matka patrzy na dziewczynę wilkiem:

- Póki nic nie płonie, żyć będziemy jak dotąd. Pola nie będą stać ugorem, a zwierzęta przymierać głodem. Wszystko będzie dopilnowane – stwierdza chłodno.

- Tak, no, oczywiste, psze pani... - mityguje się Marynia. - Tylko żeby pan dziedzic znów nie przyjął do roboty kogoś, kto będzie pakować dziewczętom ręce pod spódnice...

- Dziewczyno, bój się Boga. O czym ty mówisz? - podejmuje matka z autentycznym zgorszeniem.

- O panu Solmanie.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now