Rozdział 32

1.3K 165 87
                                    

RAZER

Kula przeszyła moją klatkę piersiową, upadając u moich stóp. Zamarłem, czując, jak krew powoli ciekła z rany. Moja matka patrzyła mi w oczy, kiedy odwracałem się do Diary, kurczowo trzymającej w dłoni pistolet. Postrzeliła mnie przypadkiem, celując w Halwyna. Szok na jej twarzy i przerażenie kompletnie namieszały jej w głowie. Zrobiła krok w tył, powtarzając tylko „nie, nie, nie", prawie upadła, wypuszczając z dłoni pistolet.

Byłem nieśmiertelny. Prawda? Całe życie żyłem w wierze, że... że jednak istniał sposób, by mnie zabić. Czy to właśnie ten? Ból wstrząsnął moim ciałem, ale nie był bardziej nieznośny od tubalnego śmiechu Halwyna.

– Trochę jak Romeo i Julia, czyż nie? – zadrwił, kiedy osunąłem się na ziemię.

Diara wrzasnęła, a ja zamknąłem oczy. Osłoniłem dłonią wylot kuli. Jeśli umrę, zabiją też Owena i Diarę. Wiedziałem, że to zrobią. Najpierw zabiją jej brata, a potem ją, pozwalając, by patrzyła na jego śmierć. Tak długo drwiłem ze śmierci, że kiedy spoglądałem w jej oblicze, byłem spokojny. Mogłem umrzeć, może tak byłoby łatwiej. Ale za nic w świecie nie chciałem, by rodzeństwu Reed coś się stało. Gdybym był w domu tego dnia, ochroniłbym Owena przed Halwynem. Zrobiłbym coś, żeby...

– No dalej, podnieś się. Nie masz już sił? – Halwyn śmiał mi się prosto w twarz.

Spojrzenia moje i mojej matki znów się skrzyżowały. Jej wilcze oczy mówiły jedno: była zawiedziona. Nie wiedziałem tylko dlaczego. Zawiodła się tym, że naprawdę chciałem chronić Diarę? A może zawiodła się, bo umierałem? Mój ojciec był wpatrzony w Halwyna. Nie próbowałem szukać u niego pomocy. Dlatego spojrzałem na Ikini. Uśmiechnęła się, kiedy zorientowała się, że na nią patrzę. Kiedyś kazała mi zabijać, kazała mi zabijać ludzi, bo po to się urodziłem.

– Raze, proszę, nie... – Usłyszałem ciche skomlenie za plecami.

Diara szła w moim kierunku. Opadła na śnieg tuż za mną, patrząc z obrzydzeniem na ranę w mojej piersi. Umierałem tak długo, bo byłem lycanem, czy... może jednak nie mogłem umrzeć? Podniosłem się, ku niezadowoleniu Halwyna. Czekał tylko, aż wyzionę ducha. Czekał, aż umrę, bo pragnął tego od zawsze. Moja śmierć byłaby jego triumfem. Osłoniłem Diarę swoim ciałem, patrząc mu w oczy. Czułem gniew mojego ojca i ekscytację reszty mojej rodziny. Wiedzieli, że kiedyś do tego dojdzie. Wiedzieli, że ja i Halwyn w końcu staniemy przeciwko sobie. Usłyszałem brzdęk pistoletu, kątem oka widziałem, jak lufa znów się podniosła, Diara celowała w Halwyna.

– Myślisz, że to mnie zabije? – zapytał, śmiejąc się z niej.

Po czerwonych policzkach dziewczyny spływały łzy. Spojrzała mi w oczy, potem przenosząc wzrok na ranę. Zaczęła znikać. Wszystkie opowieści okazały się prawdą, nie można było nas zabić.

– No proszę, strzelaj! – wołał Halwyn. – Wpakuj we mnie cały magazynek, pokaż mi, że masz jaja! Ukręcę ci łeb, nim zdążysz nacisnąć spust.

Parsknąłem gniewnie. Tatuaże zaczęły oplatać moje przedramiona, oczy piekły mnie przyjemnie. Diara drżała u mojego boku.

– Weź mnie zamiast niego! – zawołała, robiąc krok w przód.

Złapałem ją za ramię, szarpiąc nią w tył. Czy ona postradała zmysły?!

– Puść mnie! – krzyknęła, próbując uwolnić się z mojego uścisku.

– Słyszysz, Razer? Puść ją! Pozwól jej strzelić! – wołał Halwyn, patrząc na nas z niebezpiecznym błyskiem w oku.

Traciliśmy czas. Owen zamarzał i słyszałem, jak jego serce powoli biło coraz wolniej. Diara drżała, ale wciąż celowała w Halwyna.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz