Rozdział 17

1.5K 178 39
                                    

DIARA

Razer zniknął już kilka razy, odkąd go poznałam. Przeważnie wracał po około dwóch dniach, czasem kręcił się wokoło, ale unikał mnie. Nigdy jeszcze nie powiedział mi, gdzie tak naprawdę się wtedy podziewał, a także, co wtedy robił, a ja jakoś nie czułam potrzeby, aby go o to pytać. Tym jednak razem, kiedy to pytanie wręcz cisnęło mi się na usta, jego nigdzie nie było. Odkąd dwa dni temu wysiadł z mojego samochodu po tym, jak się posprzeczaliśmy, nie widziałam go i nie zapowiadało się na to, by Razer niedługo się pojawił.

Szukałam go, chociaż wolałabym, by o tym nie wiedział. W sobotni poranek od razu pobiegłam do domku na drzewie, ale wnętrze wyglądało na nietknięte. Raze zapadł się pod ziemię, nie odbierał moich telefonów – właściwie nie miałam nawet sygnału. Zupełnie zapomniałam o wiadomościach, które wysyłał mi, kiedy byłam w szkole, więc przeczytałam je, kiedy przyjechałam do domu. Siedziałam w swoim pokoju, patrząc przez okno na szalejącą zamieć i próbowałam zrozumieć, o co chodziło w dziwnych SMS-ach chłopaka. Niektóre brzmiały normalnie, mówił coś o tym, że jest coraz bliżej, wysyłał też krótkie słowa, kilka w języku, którego nie rozumiałam. I na tym się skończyło, a dokładniej na „deuthum yn ôl", cokolwiek to znaczyło. Słuch po nim zaginął, a ja ciągle wpatrywałam się w okno z nadzieją, że gdzieś go dostrzegę.

Nie wiedziałam, co było ze mną nie tak, ale miałam nadzieję, że ostatecznie Raze jednak wróci. Czułam, nawet jeśli nie rozumiałam powodu, że brakuje mi chłopaka. Pomijając to, kim był, okoliczności, w jakich się poznaliśmy, a także kilka innych spraw, był najbardziej obiektywnym towarzyszem i kompanem do rozmów, jakiego znałam. Nawet na zajęciach z kreatywnego pisania nie spotkałam kogoś takiego, a naprawdę zdarzało mi się porównywać Raze'a do przypadkowych osób. Chciałam, żeby wrócił. Przy nim czułam się nie tyle, co specjalnie bezpieczna, ale pewniejsza. Obecnie odczuwałam po prostu spokój i siłę. Skomplikował wiele spraw, ale bałam się, że jego odejście wszystko jeszcze pogorszy. A on nie wracał i nie wiedziałam, gdzie go szukać.

Ciągle czułam na sobie czyjś wzrok. No dobrze, może nie ciągle. Kiedy odwiozłam Owena na pływalnię, pojechałam w miejsce, w którym Raze po raz pierwszy pokazał mi swoje wspomnienia. Czułam, że coś ciągnęło mnie w tamtym kierunku. Pogoda dalej nie była stabilna, w piątek napadało mnóstwo śniegu – na szczęście odśnieżono drogi – a ja i tak postanowiłam przedrzeć się przez zaspy, by dotrzeć w tamto miejsce. Ku mojemu zdziwieniu, znalazłam tam tylko przerwaną taśmę policyjną. Nie miałam pojęcia, skąd się tam wzięła, nie wiedziałam, czy znaleziono tam jakieś dowody. Zaczęłam się jednak niepokoić i wiedziałam, że nie powinnam była tam przychodzić. Miałam wrażenie, że ktoś uważnie mnie obserwował i dałabym sobie rękę uciąć, że widziałam ruch wśród drzew. Ale to chyba nie był Razer... Dlaczego miałby się ukrywać?

Wraz z jego zniknięciem pojawił się Liam. Zaczęłam układać sobie w głowie cały monolog, w którym zawrę przeprosiny i przestrogę. Spodziewałam się, że zobaczę się z nim dopiero w poniedziałek, ale on sam napisał do mnie SMS-a z pytaniem, czy nasze korepetycje są nadal aktualne.

A więc w niedzielne popołudnie czekałam na Liama ze zniecierpliwieniem, uderzając paznokciami o parapet, przy którym siedziałam. Warowałam przy oknie jak pies obronny, czekając, aż chłopak wreszcie się zjawi. Jego mama miała podrzucić go do nas jakieś dziesięć minut temu, ale jego dalej nie było. Teraz nie padało, a chociaż kolejna zamieć wisiała w powietrzu, na drogach było w miarę bezpiecznie. Jego spóźnienie tłumaczyłam sobie tym, że pewnie wyszedł z domu na ostatni moment. Wolałam nie wyobrażać sobie, że po drodze natknął się na jakiegoś szalonego lycana.

Owen był w swoim pokoju i pewnie zajmował się tym, czym zwykle – układał puzzle, rysował albo uczył się. Możliwe też, że po prostu czytał jakiś komiks. W każdym razie siedział na górze i zajmował się sobą. Ojciec miał służbę i najwcześniej miał wrócić w środku nocy, a mama pojechała do cukierni Ver, by trochę jej pomóc. Zgadywałam, że pewnie trochę zejdzie im na rozmowach. Mając dla siebie praktycznie cały dom, czułam się nieco pewniej. Ściany miały uszy, a ja miałam dość siedzenia z Liamem w jadalni i uczyć się tak, by rodzice mogli być pewnie, że nie obściskujemy się pod ich dachem.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz