Rozdział 5.1

2.3K 214 17
                                    

DIARA 

Myślałam, że nie wytrzymam tego psychicznie. Byłam niesamowicie zmęczona, jedyne, o czym marzyłam, to sen, ale nie mogłam zmrużyć oka nawet na sekundę, bo stres zjadał mnie od środka. Na samą myśl o powrocie do domu dłonie zaczynały mi się trząść, a nogi zamieniały się w watę. Kilka razy poszłam do łazienki – czego przecież nigdy nie robiłam – bo myślałam, że zwymiotuję, a wtedy na zawsze pozostałabym dziewczyną, która puściła pawia podczas oglądania „Tristana i Izoldy" z dwa tysiące szóstego roku. Na domiar złego – grał tam James Franco. Nie miałam ze sobą żadnych ziołowych tabletek, a Addison czujnie przyglądała mi się na przerwach, co mogło zwiastować tylko jedno: kłopoty. Należała do gatunku, który był w stanie zabić własnego pobratymca, a nie mogłam jej uniewinniać, miała motyw.

Kreśliłam w swoim notesie, śledząc wzrokiem to, co napisałam wczorajszej, a właściwie dzisiejszej nocy. Dopisałam tam też rzeczy, których dowiedziałam się rano od swojego niezwykle rozmownego ojca, i kilka informacji z porannych wiadomości. Policja zapewniała, że mieszkańcy nie muszą obawiać się o bezpieczeństwo, próbowano zrzucić winę na pana Akiyamę, mówiąc, że musiał sprowokować zwierzę, a na koniec dodano informację o możliwej dacie pogrzebu. Słuchając radia w drodze do szkoły, to wydawało mi się surrealne. Żyliśmy spokojnie w sennym Riverton, aż tu nagle zdarzył się tragiczny wypadek. Aż pojawił się Razer Avery, który ciągnął mnie za sobą, sprawiając, że traciłam umysł. Przynajmniej wiedziałam, jak się nazywał. Mimo to dalej nie pasował do tego miejsca. Łącznie znałam go może godzinę, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że towarzyszył mu mrok.

Nie do końca mogłam stwierdzić, czym był ten mrok, ale czułam go, gdy z nim rozmawiałam. On i strach wzajemnie się podsycali, ale nie kąsały, jak przypuszczałam. Tak dłużej być nie mogło. Wychowując się w Riverton, nauczyłam się, że jeśli ktoś przyciągał kłopoty, trzeba było się go pozbyć. Mieliśmy tutaj takich rzezimieszków, których ja także poznałam, ale wszystkie te grupy były tępione jak szczury. W mieście w większości mieszkali naprawdę mili i życzliwi ludzie. Każdy miał swoje maski, pod którymi krył obłudę, ale nigdy ich nie ściągali. Wzajemnie pilnowali się, by w tym mieście nie zalęgły się żadne szkodniki.

Od rana ciężko było się ze mną dogadać, co jako pierwsza zauważyła Dominica. Prosiła mnie o jakieś notatki, ale zbyłam ją, mówiąc, że nie odrobiłam zadania, chociaż to nie było prawdą. Zwykle dzieliłam się odpowiedziami i notatkami, a Dominica na moją odmowę zareagowała tak, jakby świat przewrócił jej się do góry nogami. Clair i Addison proponowały mi pójść na długiej przerwie na salę gimnastyczną, bo koszykarze mieli zaczynać rozgrzewkę przed treningiem, ale powiedziałam, że dołączę innym razem. Często tam z nimi chodziłam, ale tylko dla Liama, który trenował wszystko, co tylko się dało, i marudził, że potrzebuje dopingu. Liam był więc zdziwiony, że na jego rozgrzewkę także nie chciałam przyjść i szedł za mną przez pół szkoły, mówiąc, że muszę się wreszcie uśmiechnąć i przyjść na salę. Odmówiłam i wtedy.

Nie miałam ani humoru, ani czasu, by bezczynnie siedzieć na trybunach i przyglądać się koszykarzom. Jasne, że w innych okolicznościach dołączyłabym do przyjaciół i wpatrywała się w sześciopaki trzecioklasistów, ociekające głównie potem, ale teraz nawet o tym nie myślałam. A ulubione zajęcie Clair, Addison i Dom, czyli podrywanie zawodników, tym bardziej nie wchodziło w rachubę. Ważniejsze było znalezienie jakichś informacji o Razerze.

Internet był skarbnicą, tam dało się znaleźć wszystko, nawet rzeczy, które potencjalnie nie miały prawa bytu. Zgadywałam więc, że odnajdę tam jakieś informacje na temat tajemniczego chłopaka. Może szczęście miało mi dopisać, a informacja o pacjencie uciekającym ze szpitala psychiatrycznego miała pojawić się na pierwszej stronie. Może listy gończe także były udostępniane na portalach z newsami. Mogłam jedynie liczyć na to, że Razer Avery naprawdę nazywał się Razer Avery. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu to imię do niego pasowało. Nie mogłam wyobrazić sobie, że facet z koszmarów, który przyznaje się do bycia ly-coś-tam, nazywa się Mark albo Stanley. Naprawdę.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz