Rozdział 1.1

4.7K 272 109
                                    

DIARA

Śmiech Addison brzmiał jak chrumkanie całego stada świń, ale jakimś cudem nie miałam nic przeciwko temu. Przywykłam do tego tak jak do pieprzyka między kciukiem a palcem wskazującym. Kiedyś mi przeszkadzał, obsesyjnie go rozdrapywałam, ale później stał się po prostu częścią mojego życia. A więc wyglądało na to, że i nietypowy śmiech mojej kuzynki także nią był.

Jednym uchem słuchałam żartów Liama, który z zawziętością opowiadał nam o kawalarzach ze swojej grupy na angielskim, ale drugim przysłuchiwałam się rozmowie swojej sąsiadki od szafki obok. Ze swojej szmacianej torby wyciągnęłam niewielki stosik podręczników i kołonotesów, łamiących mi kręgosłup od pierwszej lekcji, a potem bezceremonialnie wepchnęłam wszystko do szafki, dopiero po chwili układając rzeczy na swoje miejsce. Nienawidziłam nieporządku.

Addison złapała między palce kosmyk moich kruczoczarnych włosów, ciągnąc mnie za niego. Posłałam jej karcące spojrzenie, równocześnie uśmiechając się do niej z lekkim pobłażaniem.

– Gotowa? Umieram z głodu. – Ostentacyjnie przesunęła językiem po górnych zębach, łapiąc mnie pod ramię.

– Jeszcze chwilkę – mruknęłam jedynie, dokładnie zatrzaskując szafkę. Zajrzałam do torby, by sprawdzić, czy w środku miałam wszystko, czego potrzebowałam.

– Proszę, pośpiesz się.

Jęki Addison nie dawały mi spokoju, więc pokazałam jej język, wsuwając dłonie do kieszeni welurowej bluzy. Pociągnęła mnie w kierunku stołówki, nim zdołałam odwrócić się w stronę przyjaciół. Moje trapery zapiszczały o podłogę, kiedy małymi krokami próbowałam dogonić kuzynkę. Od dawna męczył ją wilczy głód i na lunch pędziła tak, że aż się za nią kurzyło. Szłyśmy na samym przodzie, przepychając się przez tłum uczniów.

Każdy dokądś pędził. Jedni udawali się do stołówki, a drudzy pod sale lekcyjne. Addison pewnie nie mogła mi wybaczyć, że musiałam pójść jeszcze do szafki, bo twierdziła, że pierwsze porcje sprzedawane na stołówce zawsze były najlepsze.

– Tylko nie bierzcie mielonych! – zawołała Dominica, idąca za nami z Liamem.

– Dlaczego? – Addison odwróciła się do niej gwałtownie, a jej jasne włosy pacnęły mnie w twarz.

– Słyszałam, że stara Betty do nich napluła – odparła konspiracyjnym szeptem. – Chłopaki z drużyny powiedzieli też, że przyczaili się na nią i widzieli, jak obcinała sobie te swoje fioletowe pazury nad kotłem z mielonymi.

– Kotłem? – prychnął Liam.

– Doskonale wiesz, że gdyby Betty się postarała, dałaby radę wepchnąć do środka Teda Marshalla z drugiej klasy, a wiesz, że facet ma prawie dwa metry!

Zagryzłam wargę, nie chcąc, by uśmiech zdradził, że dziwne teorie dziewczyny mnie rozbawiły. Zajęta rozmową Addison przestała zwracać uwagę na drogę, więc to ja prowadziłam ją, nie odwrotnie. Korytarz wydawał się nie mieć końca, a kiedy wreszcie dostrzegłam z daleka białe drzwi i grupkę uczniów, wchodzących do środka, przyśpieszyłam kroku.

Lunche w naszej szkole były najlepsze. To tak, jakbyśmy z sennego miasteczka przenosili się nagle na Wall Street. Na korytarzach każdego dnia mijało się tyle osób, ale dopiero tutaj dało się dostrzec, jak wiele nas było. Zastanawiałam się, ile trwałaby ewakuacja całej szkoły, gdyby wybuchł pożar. Czy udałoby mi się uciec? Pchnęłam drzwi portalu, wchodząc do największego pomieszczenia w całej szkole. Czasami wyglądało tutaj jak w szpitalu, białe ściany zdecydowanie nie należały do specjalnie gościnnych, ale tym razem stołówka upstrzona była kolorowymi plakatami, które zostały jeszcze z sylwestra. Miałam wrażenie, że od razu tchnęły życie w to miejsce, brakowało tu koloru.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz