Rozdział 30.1

1.2K 141 15
                                    

DIARA

Dość nieelegancko wysmarkałam nos, przez co Clair rzuciła mi trochę niezadowolone spojrzenie. Wrzuciłam zużytą chusteczkę do torby – bo koszy na śmierci nie było w promieniu kilku kilometrów – i ponownie zabrałam się do jedzenia suchej, gumowatej pizzy z piekielnie ostrym peperoni. Zapomniałam z domu pieniędzy, nie wzięłam też lunchu, który przyszykowała dla mnie mama, a z drobniaków wygrzebałam tylko tyle, by starczyło mi na jeden kawałek tego przeklętego placka. Moi przyjaciele zajadali się kanapkami z pastrami i makaronem z serem, a także niesamowicie fikuśnymi sałatkami. Jadłam tylko dlatego, że tego ranka usłyszałam od Addison, że jestem dziwnie chuda.

Na jednej z lekcji wzięłam przepustkę i popędziłam do łazienki. Upewniając się, że nikt nie wejdzie do środka, patrzyłam na siebie, starając się zrozumieć, o czym mówiła kuzynka. Może moje policzki były trochę zapadnięte, może spodnie zrobiły się nagle trochę zbyt luźne, a piersi nie wypełniały miseczek stanika jak dawniej, ale czy to było aż tak widoczne? Nawet nie zorientowałam się, że schudłam. Nie zwykłam wchodzić na wagę, nie zwykłam się odchudzać, ba, nawet nie przeszło mi to przez myśl. Obwiniałam stres, to przez niego chudłam w zastraszającym tempie. Kiedy robiłam w myślach rachunek sumienia, zastanawiając się, co tak naprawdę jadłam ostatnimi czasy, dochodziłam do wniosku, że żywiłam się samymi kanapkami, których i tak nie dojadałam, a posiłki przygotowane przez mamę tylko podgryzałam, zostawiając je w połowie.

Byłam coraz słabsza. Nie dość, że marniałam w oczach, to jeszcze złapało mnie poważne przeziębienie. Wszystko przez to, że zaledwie parę dni temu rozgrzana wybiegłam z domu, by stawić czoła Halwynowi. Od tamtej pory nie widziałam go w pobliżu, za to leżałam w łóżku i chorowałam. Miewałam stany podgorączkowe, męczył mnie katar i ból gardła, ale szprycowałam się lekami i robiłam wszystko, by jak najszybciej wydobrzeć. Miesiączka spóźniała mi się od tygodnia. Nie wysypiałam się, dręczyły mnie koszmary. Ten, który pojawił się najprawdopodobniej przez Halwyna, zakorzenił się w mojej głowie i wracał każdej nocy. Wciąż czułam śnieg pod stopami, czułam krew, która przelewała mi się przez palce i próbowałam osłonić się od światła latarek. Za każdym razem kula przebijała moją czaszkę, ojciec miał ten sam, obojętny wyraz twarzy. Czułam się inwigilowana; poniekąd miałam wrażenie, że Halwyn, zasiewając we mnie ziarno niepokoju, miał teraz mnie całą. Czułam się, jakby założył mi sterujący mną chip, wiedziałam, że kiedyś po mnie wróci.

Rodzice nie zauważali zmian. Owen też nie, nikt ich nie widział. Razer zaglądał do mnie od czasu do czasu, ale niewiele mówił. Chyba znów zaczął się zmieniać, przynajmniej tak tłumaczyłam sobie jego wieczną nieobecność. Na rewelację o niespodziewanej wizycie Halwyna zareagował cichym warknięciem, to tyle. Z rodzicami rozmawiałam tylko wtedy, gdy było to potrzebne. Nie schodziłam na obiady i kolacje, jadłam w swoim pokoju, wymawiając się chorobą. Mama przynosiła mi napary z ziół i próbowała zainicjować rozmowę, ale zwykle milczałam. Nie miałam nic więcej do dodania, a ona nawet nie pomyślała o tym, by mnie przeprosić.

Jedyną osobą, która na okrągło ze mną rozmawiała, był Liam. Stwierdził, że potrzebuje przysiąść do matmy przed najbliższym testem, więc przesiadywał u mnie praktycznie codziennie. Zwykle przychodził, kiedy rodziców nie było w domu, więc uczyliśmy się w moim pokoju. Nawet zamierzałam mu powiedzieć, byśmy przenieśli się do jadalni, ale pozostawał na to obojętny, nie licząc się z moimi prośbami. Zaczynałam dusić się w jego towarzystwie, nie tylko dlatego, że zdecydowanie nadużywał kontaktu fizycznego między nami. Ktokolwiek był w moim domu, w moim towarzystwie, był również w niebezpieczeństwie. Sen o panu Steigerwaldzie tak wbił mi się do głowy, że nie potrafiłam patrzeć teraz na ludzi, nie widząc w nich ofiar.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz