Rozdział 18

1.6K 163 93
                                    

RAZER

Samochód szarpnął do przodu, a Diara wybuchnęła gromkim śmiechem, kiedy tył jej głowy uderzył o zagłówek.

– Powiedziałeś, że potrafisz prowadzić samochód – przypomniała kwaśno, chociaż w jej głosie brzmiała tylko miła nuta.

– Bo potrafię. Nie robiłem tego od lat, daj mi chwilę – odparłem szybko, na nowo włączając silnik jej jeepa. – Poza tym Jenna nie była dobrym kierowcą, jej nawyki dalej nie wywietrzały mi z głowy.

Diara zaśmiała się po raz kolejny i nachyliła się w moją stronę, by włączyć dla mnie silnik. Przełknąłem ślinę. Nie byłem taki pewien, co do prowadzenia samochodu, ale szukałem adrenaliny jak wszystkie lycany. Byłem stworzony, aby ją czuć. Najgorsze było jednak to, że przed pełnią jej pokłady stawały się prawie nie do zniesienia, tym bardziej w połączeniu z zawrotami głowy, które miałem. Tę przyjemność odziedziczyliśmy jeszcze od rdzennych wilkołaków. Te wszystkie bajeczki o zmiennokształtnych, wyjących do księżyca, były prawdziwe. W trakcie pełni te dzikusy latały po lesie, ciesząc się rozpierającą je energią. Ona została, ale gdzieś w naszych genach zakodował się ból. Księżyc przestał być sprzymierzeńcem lycanów, kiedy ostatni wilkołak przestał się przemieniać i na dobre został uwięziony w ciele człowieka. Świat zastawił na nas pułapkę, która mogła, ale nie musiała spróbować nas zabić. Tak jak i wilkołaki chcieliśmy rozładować adrenalinę w dzień pełni, ale najmniejszy kontakt z księżycowym światłem sprawiał, że nasza skóra płonęła żywcem. Co zabawne – w trakcie nowiu stawaliśmy się z kolei niemal nieśmiertelni.

– Raze, spokojnie. Jeżeli kiedyś to robiłeś, to na pewno pamiętasz, co robić. Nie pośpieszam cię, ale za pół godziny zaczyna się oficjalna ceremonia pożegnalna i nie wypada, żeby córka zastępcy szeryfa się na nią spóźniła – rzuciła beztrosko dziewczyna, klepiąc mnie po ramieniu. – Jeszcze raz, dasz radę.

Nikt nigdy nie uczył mnie w ten sposób. Nikt nigdy nie mówił mi „dasz radę". Mój ojciec chciał wszystkiego za pierwszym razem. Był wymagający i bezwzględny, karał mnie boleśnie, kiedy zrobiłem coś źle. Pamiętałem już, że matka mu na to pozwalała, bo nie odważyła się stanąć mu na drodze. Moi dziadkowie wychowali go w ten sam sposób. Najgorsze było to, że doskonale pamiętałem ich imiona. Już nie byli dla mnie tylko zamazanymi twarzami. Wiedziałem, kogo nienawidzić. A nienawidziłem każdego z nich. Mojego ojca, Riny i Hirama – moich dziadków. Moja matka... pamiętałem i czułem, że darzyłem ją sympatią, jednak nie taką, jak Diara kobietę, która ją wychowywała. Jedyną osobą, którą naprawdę lubiłem, był Kael. Nie miałem pojęcia, skąd go znałem i kim był, ale nazywałem go swoim przyjacielem. Gdzie był w tej chwili? Nie miałem pojęcia.

– Ziemia do Raze'a. – Diara pstryknęła palcami przed moją twarzą. – Wszystko w porządku? Czas leci.

Zebrałem się w sobie i wreszcie udało mi się wyjechać z pobocza. Diara nie wierzyła w moje umiejętności prowadzenia samochodem, ale pozwoliła mi odwieźć się do szkoły. Czułem się dziwacznie. Czułem się, jakbym był zwyczajnym człowiekiem. Według moich obserwacji, tak właśnie zachowywali się ludzie. Jechałem prostą drogą, z Diarą na siedzeniu pasażera. Czułem, że była zrelaksowana, a ja nie wiedziałem, co było tego powodem. Na jej miejscu zacząłbym się bać.

– Naprawdę przepraszam, że musiałeś spać na podłodze, nie mam żadnych materacy – powiedziała nagle, powtarzając się już chyba po raz setny.

Przewróciłem oczami, z ust wyrwało mi się ciche warknięcie. Diara pozwoliła mi zostać w swoim pokoju przez najbliższe kilka nocy. Do jej domku na drzewie wpadało dużo światła, a ja nie chciałem przypadkiem znaleźć się w zasięgu promieni księżyca. Spanie na kocu w łazience dziewczyny zupełnie mi nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Kiedy zasypiała, rytm jej serca i oddech zwalniały, a ja próbowałem się do nich dopasować. Głód i pragnienie były tak ssące, że skupiałem się na krwi, płynącej w jej żyłach, i cichym oddech, który mnie uspokajał.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz