Rozdział 16

1.8K 156 90
                                    

DIARA

Nie tylko w Riverton grzmiało już od plotek, domysłów i mnóstwa informacji na temat śmierci niejakiej Jenny Goddart. „Morderca z The Randezvous City" – jak nazwali go/to w mediach – stał się tematem numer jeden w całym hrabstwie Fremont i wszystko zmierzało ku temu, by calutkie Wyoming, a następnie Stany Zjednoczone skupiły się na naszym niewielkim miasteczku. Z opowieści ojca wynikało, że na każdym kroku dało się spotkać łapczywych fotoreporterów, zaczepiających mieszkańców, by zadać im jedno pytanie: „kto zabił?". Odpowiedzi bywały różne, zdania były podzielone. Jedni byli zdania, że to puma zaatakowała Jennę – jak i pana Akiyamę oraz myśliwych – natomiast reszta twierdziła, że to na pewno była robota człowieka. Tak powstał właśnie mit o grasującym w tej okolicy mordercy.

Ja zastanawiałam się, dlaczego lycany tak bardzo ryzykowały. Zostawały w ukryciu od stuleci – co wyczytałam z książki – i nigdy nie zwracały na siebie uwagi, aż tu nagle postanowiły zaatakować. Nie potrafiłam stwierdzić, od czego zaczęła się ta farsa. Najpierw zabił Raze czy jego kuzyn? Które z nich wywołało falę morderstw? Raze miał teorię. Wprawdzie wydawała się ona nieco absurdalna – bo, czy naprawdę jego kuzyn fatygowałby się do miasta akurat z jego powodu? – ale była jedyną, jaką mieliśmy. A Raze chciał przecież to wszystko powstrzymać. Dziwiło mnie, że naprawdę tego chciał, ale byłam bardziej wstrząśnięta faktem, że to ja miałam walczyć ze zgrają lycanów. Niby jak miałam to zrobić? Skoro policja ledwo sobie z nimi radziła, co takiego miałam ja? Jak dla mnie, tylko Raze był odpowiednią osobą, która mogła zatrzymać lycany. Był jednym z nich, co prawda w jego pamięci dalej tkwiły luki, ale radził sobie o niebo lepiej i był coraz bliższy odzyskania wszystkich wspomnień, więc mógł coś wymyślić.

W dodatku zauważałam u niego coraz więcej ludzkich cech. Nauczyłam go korzystać z telefonu, który dla niego kupiłam. Wprowadziłam do niego swój numer i kazałam mu się ze mną kontaktować, jeśli będzie taka potrzeba. Wczoraj faktycznie zjadł obiad w towarzystwie moim i Owena, a chociaż krew od czasu do czasu skapywała jego z jego nosa, a dłonie trochę drgały, trzymał się naprawdę dobrze. Bałam się, że zaatakuje Owena, ale z czasem pozwoliłam sobie na chwilową ulgę. Prawda była taka, że gdyby Razer jednak stracił nad sobą panowanie, nie mielibyśmy z nim żadnych szans.

Sytuacja w domu powoli zaczynała robić się w miarę normalna, może to dlatego, że taty wiecznie tutaj nie było. Od znalezienia ciała Jenny widziałam go zaledwie raz i to tylko na parę minut, wczoraj wieczorem. Niewiarygodne, jak jeden dzień odpoczynku od ojca mnie relaksował. Wreszcie nikt nie patrzył mi na ręce – bo w końcu mama zajęta była swoimi sprawami – i nikt nie próbował mnie kontrolować. Mama pytała, jak w szkole, ale nie sprawiała wrażenia, że jest gotowa zainstalować kolejne kamery w moim pokoju. Moja teoria zdawała się sprawdzać. Mama zachowywała się jak przewrażliwiona i nadopiekuńcza wariatka tylko w towarzystwie równie stukniętego ojca. Kiedy była sama, bywała nawet znośna.

Do dzisiejszego poranka cieszyłam się z tych okoliczności. Niestety, kiedy zeszłam rano na śniadanie, w kuchni zastałam ojca, napychającego usta owsianką z suszonymi owocami. To nie był widok, którego się spodziewałam. Co najgorsze – bałam się, że pod jakimś naporem ojca, Owen wygada mu, że Razer u nas był. Udało mi się przekonać brata, by trzymał język za zębami i wierzyłam, że Raze zmanipulował nim tak, że brat nie zamierzał niczego powiedzieć żadnemu z rodziców. Ale zawsze był jakiś sposób, by złamać ten czar, a może i klątwę, którą posługiwał się Raze. Samo spojrzenie na ojca wiele mnie kosztowało, bo wyraz jego zmęczonej twarzy, na której zmarszczki wydawały się o wiele bardziej widoczne, niż zaledwie kilka dni temu, sprawiał, że miałam ochotę po prostu wyjść do szkoły, bez zamieniania z nim słowa.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz