Rozdział 25.1

1.2K 151 23
                                    

RAZER

Powłóczyłem nogami po chodniku obsypanym mieszaniną soli i piasku. Nadal wzdrygałem się na ten widok. Wychowywałem się w towarzystwie mnóstwa przesądów, w które ogniście wierzyłem. Im dłużej pomieszkiwałem jednak wśród ludzi, tym bardziej zaczynałem myśleć, że to wszystko, co wpajano mi w dzieciństwie, nie miało najmniejszego sensu. Rozsypana sól nie miała dla Diary najmniejszego znaczenia. Podobnie jak czarne koty, dzwoniące dzwony i patrzenie w lustra. To ostatnie było właściwie rzeczą całkowicie normalną dla ludzkiego gatunku.

Nie powinienem był nawet zaglądać do centrum miasta, ale miałem dość siedzenia w jednym miejscu. Moje mięśnie potrzebowały chociaż minimalnego wysiłku, więc po porannej serii ćwiczeń, wyszedłem z domu Reedów. Odczekałem, aż ojciec Diary wyjedzie do pracy, a potem wrzuciłem coś na ząb, wziąłem prysznic i wyszedłem. Starałem się zagłuszyć czymś myśli o wczorajszym spotkaniu z Halwynem. Nie zmienił się ani razu, był wilkiem, kiedy patrzyliśmy sobie w oczy. Nie rozumiałem, dlaczego znów pojawił się w pobliżu domu, mogłem jednak przypuszczać, że skoro Kyred i Vanessa patrolowali teren, a Halwyn kręcił się niedaleko, polowanie miało nastąpić wcześniej, niż sądziłem.

Na szczęście problem wywiezienia Diary i Owena z miasta był załatwiony. Teraz trzeba było tylko dopilnować, by żaden z moich kuzynów nie dowiedział się o naszym wyjeździe. Najchętniej zostałbym w Riverton, ale mogli przyjść po mnie. Nie odparłbym ich ataku, gdyby rzucili się na mnie całą grupą.

Ludzie czasami posyłali mi pytające spojrzenia. Czułem strach, który ściskał ich za gardła, kiedy przechodzili obok mnie; sztywny jak struny, w obawie, że wyciągnę z kieszeni nóż i poderżnę im gardła. Niektórzy skupiali wzrok na moich oczach, niektórzy na bliźnie. Zawsze tak robili? Czy może patrzyli na mnie, bo byłem inny? Nawiązywałem z nimi kontakt wzrokowy tylko po to, by poczuć ich strach. Potrzebowałem go, by się nasycić. Ich dziwaczne zachowanie i szepty w końcu jednak zaczęły grać mi na nerwach. Próbowałem dodzwonić się do Diary, ale kiedy nie odebrała, domyśliłem się, że była na lekcji.

Wyszedłem z centrum Riverton, kierując się na wschód. Im bliżej rzeki byłem, tym teren stawał się coraz bardziej wyludniony. Szedłem przed siebie, nie bacząc na sypiący śnieg i mróz, którego nawet nie czułem. Trafiłem na fabryki i hurtownie, a krajobraz powoli zaczął się zmieniać. Na horyzoncie zamajaczyły góry nad Midval. Nie sposób było dostrzec ośnieżone szczyty, ale widziałem ja oczami wyobraźni.

Coś ciągnęło mnie na pustkowia. Przeszedłem przez teren zamknięty i przemknąłem przez torowisko, by wreszcie znaleźć się po drugiej stronie miasta. Rzekę przeszedłem na wskroś, wybierając miejsce, gdzie lód był najgrubszy. Słyszałem wodę, która chlupotała pod jego warstwą. Jako lycan uczyłem się, jak przetrwać. Wiedziałem, gdzie szukać pożywienia, jak przeczesywać duże połacie terenu, by się nie zmęczyć, a także... jak nie utonąć. Głęboka woda przyprawiała mnie o dreszcze, więc trzymałem się od niej z daleka. Nasze rzeki zazwyczaj były jednak dość płytkie.

Niedawno Diara jechała tędy samochodem, próbując znaleźć mandragorę. Ślady kół jej jeepa zniknęły pod warstwą śniegu. Dostrzegałem jednak odciski łap zwierząt. Schyliłem się, przyglądając się niewyraźnym śladom. Łapy lycanów przypominały wilcze, ale były masywniejsze, a pazury o wiele dłuższe i bardziej zakrzywione. Przyłożyłem swoją dłoń w jeden z takich śladów. To na pewno były lycany, szły tamtędy. Wstałem i ruszyłem naprzód. Znałem to miejsce i wilk, którego w sobie nosiłem, pragnął znów się tutaj znaleźć. Pragnął wyjść z cienia i wrócić do swojego ciała, które mu odebrałem.

Wiatr mierzwił mi włosy. Serce biło mi coraz szybciej, kiedy oczami chłonąłem znane mi szczegóły. Nasłuchiwałem, mając nadzieję, że przypadkiem nie natknę się na żadne towarzystwo. W trakcie dnia lycany zwykły spędzać czas w jaskiniach lub w lesie. Las jednak już sprawdziłem i nie wyczułem nikogo w okolicach domu Reedów. Tutaj też nikogo nie było, jakby wszyscy zapadli się pod ziemię. Automatycznie sprawdziłem komórkę, Diara dalej milczała. Halwyn ostatnio był pod jej szkołą, a to nie wróżyło niczego dobrego. Coraz bardziej zacieśniał kółko, które wokół niej zataczał. Sprawdzał, jak daleko może się posunąć. Przypuszczałem, że dawno wszedłby do domu Diary, gdyby nie ja. Jeszcze go powstrzymywałem.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz