Rozdział 26

1.3K 148 15
                                    

DIARA

Złożyłam jedną z koszulek Owena w równą kostkę i upchnęłam ją do niewielkiej torby podróżnej, w której już znajdowało się kilka ubrań. Nie chciałam brać zbyt wielu rzeczy, tylko najpotrzebniejsze i parę ciuchów na zmianę. Nie było sensu obładowywać się tobołami, kiedy wyjeżdżaliśmy na tak krótko. Przez ostatnie dni mama czasem zagadywała mnie na temat naszego wyjazdu i robiła się coraz bardziej podejrzliwa. Pytała, dlaczego nie zabiorę ze sobą Addison, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć jej na to pytanie tak, jak tego oczekiwała. Lawirowałam ostrożnie w tym labiryncie, z Razerem czuwającym nad tym, co robią i mówią moi rodzice.

Owen z każdym dniem robił się coraz bardziej podekscytowany. Ciągle przychodził do mnie i mówił, jak bardzo cieszy się na wyjazd w góry. Cieszyłam się, że to wszystko sprawiało mu radość, jednak wraz z jego dobrym humorem umierał mój. Bałam się coraz bardziej, każdego wieczora wpatrywałam się w las, bojąc się, że dostrzegę w nim oczy lycanów. Nie nadchodziły, ale Raze każdego ranka wychodził na obchód, wracając z coraz to gorszymi wieściami. Dzisiejszego ranka w ogrodzie znalazł ślady łap. Nie jednego wilka, a kilku. Uznał, że już czas.

Zamierzałam więc porwać własnego brata i wywieźć go z Riverton jeszcze tego samego dnia. Napisałam już kartkę dla rodziców, uprzedzając ich o zmianie planów. Wiedziałam, że będą zdziwieni i źli, ale musiałam znaleźć się jak najdalej stąd. Teraz bardziej niż wcześniej chciałam uwierzyć, że będą bezpieczni.

Wrzuciłam do torby brata szczoteczkę do zębów, Nintendo i jego ulubioną książkę, a potem wreszcie zapięłam suwak. Rozglądnęłam się po pokoju, zastanawiając się, czy spakowałam wszystko. Raze siedział na łóżku Owena, bawiąc się kostką Rubika. Wcześniej była nieułożona, ale wyglądało na to, że dobrze mu szło układanie jej. Zmarszczyłam brwi, mrużąc lekko oczy, by lepiej przyjrzeć się jego dłoniom. Był tak skupiony na kostce, że nie zauważył, iż skończyłam pakować torbę mojego brata. Pracował, nawet nie zwracając na mnie uwagi.

Zerknęłam na zegar przy łóżku Owena. Brat kończył lekcje za niecałą godzinę, musieliśmy pojechać pod jego szkołę i stamtąd natychmiast udać się do Willow Creek. Bałam się na myśl, jak Owen zareaguje na widok Razera, ale nie było już odwrotu, musieliśmy działać. Miałam tylko nadzieję, że brat mnie nie wyda.

Podniosłam torbę i wyszłam z pokoju, idąc na parter. Zastanawiałam się, czy Raze pójdzie za mną, ale kiedy odwróciłam się przez ramię, nie zobaczyłam go. Wyszłam z domu i wrzuciłam torbę do bagażnika, upychając ją obok mojej. Byłam praktycznie gotowa do wyjazdu, musiałam tylko przyszykować obiad dla Owena.

Nienawidziłam się za to, co zamierzałam zrobić. Wyjęłam z lodówki ciasto na naleśniki, a z zamrażalnika wydobyłam zapakowane ziele. Razer długo przekonywał mnie, że mandragora nie skrzywdzi Owena. Ciężko było mi w to uwierzyć i właściwie dalej nie byłam przekonana, co do jej działania, ale Raze ostatecznie przekonał mnie, kiedy powiedział mi, co potrafi zrobić Halwyn. Powtarzałam sobie w myślach, że chłopak po prostu bierze pod uwagę każdą, nawet najgorszą, ewentualność i może wcale nie muszę usypiać Owena, ale klamka zapadła. Byłam gotowa podać mu mandragorę. Wkroiłam więc roślinę do ciasta na naleśniki i usmażyłam je dokładnie tak, jak lubił Owen. Kiedy przekładałam je do plastikowego pojemnika, wreszcie zauważyłam Razera.

– Ułożyłeś ją? – spytałam beznamiętnie, zamykając pojemnik.

– Ją? Ach, chodzi ci o tę dziwną kostkę... Tak – odparł równie znudzonym tonem. – Jesteś gotowa?

– Właściwie tak. A ty?

– Nie mam zbyt wielu bagaży.

Nie potrafiłam z nim rozmawiać. To zaczęło się wczorajszego wieczoru, kiedy lycan znowu zasłabł, wcześniej prawie rzucając się na mnie z pazurami. Był w coraz gorszym stanie. Obawiałam się, że chłopak znacznie przesadził z byciem człowiekiem. Mówił, że szukał balansu, ale szala chyba znów przeważyła w jedną ze stron. Moja teoria się sprawdziła, Raze pragnął krwi, ale przekonany, że nie może jej pozyskać, marniał w oczach. Nie wiedziałam, jak mu pomóc. Oferowałam mu – co było niesamowicie obrzydliwe – krew kurczaka, który kisił się w naszej lodówce, ale on kategorycznie odmówił. Nie bałam się go, ale wiedziałam, że on sam także nie miał ochoty na pogaduszki.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz