Rozdział 2

2.9K 242 68
                                    

DIARA

Koszmar wracał i wracał, jakbym śniła na jawie. A przecież myślałam, że już się obudziłam. Byłam niemalże pewna, że spoglądałam na padający śnieg i sięgałam po butelkę wody. Z każdym kolejnym koszmarem widziałam więcej. Sekwencja powtarzała się, odtwarzacz DVD pokazywał mi kolejną scenę, a potem wracał do tej, od której wszystko się zaczęło. Im dłużej to trwało, tym bardziej chciałam się wyrwać. Właściwie chciałam nawet krzyczeć, ale byłam jak sparaliżowana.

Dużo czytałam. W żadnej książce nie spotkałam się z czymś takim. Nie wiedziałam, jak wyglądało prawdziwe świadome śnienie, ale jeśli to rzeczywiście było to, to chciałam się wreszcie obudzić. Dość było tego dobrego, musiałam wreszcie wstać. Wydawałam w głowie rozkazy, nakazując sobie otworzyć oczy, ale nic takiego się nie działo. Jakby to ciało nie należało do mnie. I chociaż się starałam, nie mogłam nic zrobić. Jakbym była w jakiejś śpiączce.

Nagle ujrzałam krew. Litry krwi pojawiły się wokół mnie, a ja łapałam powietrze, dusząc się od mazi, która zalewała mój pokój. Moje ręce uwolniły się od dziwnego stanu odrętwienia, wymachiwałam nimi najmocniej, jak tylko mogłam, czując ból w sztywnych ramionach, ale to nic nie dawało. Brakowało mi powietrza, to, co zostało, czerpałam wielkimi haustami, a łzy szczypały moje oczy, kiedy na próżno próbowałam krzyczeć. Żaden dźwięk nie przechodził mi przez gardło, choć tak bardzo się starałam. Wrzeszczałam, ile sił w płucach, ale moje usta były jak zaklęte. Dlaczego nikt mnie nie słyszał?! Dlaczego nikt nie przychodził?!

Strach był jak burza piaskowa. Pozwalał mi, bym wiła się w bólu na moim własnym łóżku. Nie atakował mnie od razu. Błagałam w myślach, by to się skończyło. By krwawe sceny zniknęły sprzed moich oczu, a oślepiające światła, które pojawiły się znikąd, wreszcie zgasły. Małe drobinki piachu dostawały się wszędzie, aż czułam go w ustach. Dlaczego smakował jak metal? Znów zaczęłam się krztusić, tym razem nie krwią. Krew zaczęła znikać, piasek opadł u moich stóp, ale powietrze uciekało, a ja nie mogłam złapać go w dłonie. Nie miałam nawet siły krzyczeć, a moje dłonie nie sięgały do twarzy. Nie miałam siły ich unieść.

Powtarzałam sobie, że to koszmar. Śniło mi się coś bardzo złego, coś okropnie realistycznego, ale wiedziałam, że zaraz się obudzę. Musiałam się wkrótce obudzić. Wiedziałam, że się uduszę, jeśli tego nie zrobię, bo moje płuca błagały o dostęp do powietrza. Wystarczył jeden oddech!

Poczułam ból w tyle mojej głowy, jakbym uderzyła o beton. Pod palcami nadal czułam jednak swoje miękkie, wilgotne prześcieradło. Strach znikał, a błogi spokój otulił mnie troskliwie. Odzyskiwałam panowanie nad ciałem, przezwyciężyłam świadomy sen. Powoli otwierałam oczy, ale to zajmowało mi całe wieki. Próbowałam jakoś wyjaśnić sobie, co się stało. Dlaczego ze zwykłego koszmaru powstało... to? Ciemne plamy ustępowały miejsca światłu. Czemuś, co znałam doskonale, dlatego prawie wyciągnęłam dłonie przed siebie, gdy ujrzałam swoje okno i sypiący za nim śnieg. Nie rozumiałam, co się właśnie stało, nie potrafiłam wytłumaczyć tego w żaden logiczny sposób.

Otworzyłam oczy, kiedy poczułam, że strach odszedł na dobre. Potrafiłam oddychać, więc zaczerpnęłam powietrza, rozkoszując się nim. Zamglonym wzrokiem rozejrzałam się po pokoju, ręce badały łóżko, dotykałam wszystkiego, czego się dało. Aż natknęłam się na coś lodowatego. Nie przypominałam sobie, bym miała w pokoju śnieg.

Gwaed.

Cichy, niewyraźny głos wdarł się do mojej głowy, lawirując w niej. To sprawiło mi ból, ale nie mogłam krzyknąć. Skrzywiłam się, skupiając wzrok na cieniu przy moim łóżku. Mrugałam tak długo, aż wreszcie ujrzałam tego... kogoś. Energicznym ruchem odskoczyłam pod samo wezgłowie, podkurczając nogi w kolanach.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz