Rozdział 27

1.2K 144 84
                                    

DIARA

Gwałtownie uniosłam się łokciach. Nie widziałam wyraźnie, oddychałam spazmatycznie, a moje dłonie desperacko szukały czegoś znajomego w dotyku. Pościel, którą się okrywałam, była odrobinę zbyt szorstka, materac trochę zbyt miękki, a wokół pachniało stęchlizną, jakby pokój od dawna nie był wietrzony. Próbowałam uspokoić oddech, jednocześnie przecierając oczy. Nie byłam w swoim domu. Znajdowałam się w niewielkim pomieszczeniu z aneksem kuchennym, sofą i dwoma pojedynczymi łóżkami. Otynkowane, beżowe ściany były zabrudzone i odrapane, ciężkie kotary z ciemnego materiału wyglądały na niesamowicie stare, a maleńka lodówka dawno zdążyła zżółknąć. Na drugim łóżku leżał mój brat, pod sam nos okryty kraciastą kołdrą. Na sofie znajdowała się kolejna postać, kłęby czarnego materiału, które nie pasowały do tego miejsca. Jak do każdego innego. Przeszukałam wzrokiem ściany, szukając zegara, ale dostrzegłam jedynie obraz w niepasującej do wystroju ramie, przedstawiający stado jeleni.

Nie wiedziałam, gdzie znajdowała się moja komórka, gdzie tak naprawdę byliśmy i jak znalazłam się w łóżku. Właściwie nic nie pamiętałam. Ostatnie wspomnienie, jakie mocno wyryło się w mojej głowie, to moment, w którym Razer wsiadł za kółko mojego jeepa. Uciekaliśmy przed burzą śnieżną, jadąc do Willow Creek. Na miejscu mieliśmy znaleźć jakiś motel, ale jak przez mgłę pamiętałam wynajmowanie tego pokoju. Coś mi świtało – były tylko dwuosobowe, dość tanie, a kobieta, która nam go wynajmowała, patrzyła dość sceptycznym wzrokiem na Razera, myśląc chyba, że nas porwał. Tylko tyle pamiętałam. Nie miałam więc pojęcia, jak znalazłam się w łóżku.

Byłam w ubraniach, w których jechałam. Miałam na sobie ciemne dżinsy i stary sweter w nadruk pingwina. Zgadywałam, że padłam do łóżka ze zmęczenia, innej opcji nie było. Westchnąwszy, wystawiłam nogi za łóżko i skarpetkami dotknęłam szorstkiej wykładziny, która w niektórych miejscach wyglądała na przypaloną od papierosów. Na małej szafce nocnej leżała moja komórka – bingo, nawet nie musiałam jej szukać – a tuż obok niej stała lampka bez klosza, popielniczka i ramka ze zdjęciem, które było tak wyblakłe, że ledwo co widziałam zarys jakiejś sylwetki. Podeszłam do łóżka Owena i nachyliłam się nad bratem. Oddychał i nawet lekko ruszał palcami, mandragora pewnie jeszcze działała, ale widząc, że zaczynał się poruszać, odetchnęłam z ulgą. W samochodzie leżał jak kłoda. Razer także spał, otulony swoją bluzą.

Na samo wspomnienie wczorajszej podróży moje policzki zmieniły się w dorodne pomidory. Nie powinnam była mówić mu aż tylu rzeczy, nie powinnam była przy nim płakać, a tymczasem kompletnie się załamałam. Czy dalej widział we mnie kogoś, kogo warto było chronić? Mógł rzucić mnie na pożarcie, myśląc, że jestem tylko słabym człowiekiem. Wcale nie było inaczej, nie zamierzałam protestować. Wczoraj przestałam myśleć trzeźwo. Spełniłam swoje skrywane marzenie i dotknęłam jego włosów, bawiąc się nimi, a on w zupełności mi na to pozwolił. Czułam się, jakbym oswoiła dzikie zwierzę i może rzeczywiście tak było.

Nie chciałam go budzić. Chciałam się trochę odświeżyć, a potem przygotować dla nas śniadanie. Byłam strasznie głodna i niemożliwie chciało mi się pić. Nim poszłam do łazienki, sąsiadującej z naszym pokojem – drzwi prowadzące tam były otwarte – podeszłam do okna i lekko uchyliłam zakurzoną firankę. Mieszkaliśmy na parterze, motel pewnie nie miał nawet piętra – nie przyjrzałam mu się, kiedy tutaj dojechaliśmy, nie pamiętałam również tego momentu. Znajdował się przy drodze, tyle wiedziałam, ale ze swojego pokoju mieliśmy widok na góry. Wszystko było zasypane śniegiem, zamieć mocno uderzyła w Willow Creek, miałam nadzieję, że ulice niedługo miały być przejezdne.

W końcu udałam się do łazienki, mijając torby, które przywieźliśmy. Wykopałam ze swojej kosmetyczkę, bieliznę i ręcznik i zamknęłam się w łazience. Trochę się brzydziłam. Nie byłam nauczona do takich warunków, w moim domu wszystko lśniło czystością, ale nie mogłam narzekać. Szybko zrzuciłam z siebie ubrania, kładąc je na klapie toalety, a potem weszłam pod prysznic, którego brodzik był zrobiony z tego samego materiału, co podłoga. Zasunęłam plastikową kotarę i puściłam wodę. Chwilę walczyłam z pokrętłem, bo woda była lodowata. Dopiero po jakimś czasie zaczęła robić się cieplejsza, więc szybko umyłam się i wyskoczyłam spod prysznica. Nie należał do relaksujących, ale musiałam zmyć z siebie łzy i dziwny zapach stęchlizny. Ten pokój naprawdę trzeba było wywietrzyć.

RazerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz