Rozdział 13.2

Mulai dari awal
                                    

Długo czekałam, aż wszyscy zasną. Mogłam mieć kłopoty ze wstaniem do szkoły następnego dnia, ale chciałam mieć pewność, że jeszcze dziś przekażę Razerowi paczkę. Na palcach zeszłam więc na parter, ostrożnie przemykając pod drzwiami sypialni rodziców. Nawet nie zapalałam światła, tylko po omacku sunęłam do kuchni. Po chwili spędzonej w ciemności oczy zapiekły mnie, kiedy otworzyłam lodówkę. Wyciągnęłam papierową torebkę i położyłam ją na blacie. Modliłam się, by rodzice mieli mocny sen. Nie przygotowałam żadnego wytłumaczenia na to, dlaczego w środku nocy buszowałam w kuchni. Nie zamykając lodówki, by zapewnić sobie choć trochę światła, z podajnika na długopisy wyciągnęłam marker, którym mama każdego ranka podpisywała nasze śniadania, a następnie najwyraźniej, jak tylko mogłam – nie miałam nawet pojęcia, czy Razer pamiętał, jak się czyta – nabazgrałam na papierze „Dziękuję, R". Uśmiechnęłam się pod nosem, jak gdybym właśnie skończyła malować obraz wart miliony dolarów. To głupie.

Złapałam za torebkę, zamknęłam lodówkę i ruszyłam w kierunku tylnego wyjścia, prowadzącego na taras. Noc dalej była zimna, ale wystarczyło przejść kilka kroków, postawić moją przesyłkę w takim miejscu, by rodzice nie dostrzegli jej przez okno, a potem zwiać z powrotem do ciepłego pokoju. Ostrożnie otworzyłam zamek w przesuwnych drzwiach i jakoś przecisnęłam się przez niewielką szparkę. Zimny wiatr natychmiast liznął moje gołe nogi i odkryte przedramiona. Skuliłam się, stawiając kroki na lodowatych deskach. Śnieg był w zasięgu mojej ręki, kiedy posuwałam się naprzód.

Riverton było w nocy prawie tak spokojne, jak za dnia. Po zmroku zgiełk ludzi zagłuszał zew natury. Las znajdował się tuż na granicy mojej posesji, a wśród mroku kryło się mnóstwo zwierząt, które zawsze dawały o sobie znać. To ich cichy śpiew roznosił się echem po smacznie śpiącym mieście. Latem często wsłuchiwałam się w niego. Spędzałam czas w ogrodzie, bo tutaj lepiej mi się pisało. Natura mnie inspirowała. Bywałam też wystarczająco cicho, by nie spłoszyć saren, które czasem podchodziły do naszej szopy, za którą zwykle zostawialiśmy im coś do schrupania. Nocą ogród nie wyglądał na miłe miejsce. Sprawiał, że zapominałam o ogniskach, zabawach i domku na drzewie. Oświetlony przez księżyc, powoli zbliżający się do pełni, przypominał mi tylko o potworach, które czaiły się niedaleko.

Jeden z potworów szedł w moją stronę. Zdawało mi się, że Razer mówił, iż wszystkie lycany miały błękitne oczy. Ja byłam jednak pewna, że te należały do niego. Łaknąc szczegółów, dostrzegałam cechy, którymi charakteryzował się chłopak. Pewnie nie miał pojęcia, że zawsze, kiedy szedł, pochylał się lekko w lewą stronę. Nie wiedział, że prawe ucho odstaje trochę bardziej niż drugie. Pewnie nie zdawał sobie też sprawy z tego, że jego lewa powieka lekko opadała. Uśmiechnęłam się do niego.

Spuściłam wzrok, ale coś przykuło moją uwagę. Coś w śniegu. Zrobiłam jeszcze jeden krok i wychyliłam się, by widzieć lepiej.

– Diara, nie!


RAZER

Ledwo zdążyłem cokolwiek zrobić, by się zatrzymała, ale było już za późno. W ułamku sekundy doskoczyłem do dziewczyny i zakryłem jej usta dłonią. Wykorzystałem całą energię, by powstrzymać jej strach i obrzydzenie, które czuła. Prawie ugryzła mnie w rękę, a ja nie wiedziałem, czy mogłem ją puścić. Nie powinienem był. Nie powinienem był jej ufać, nie powinienem był się odsuwać. A jednak to zrobiłem. Puściłem ją, ale ona upadła na kolana, jakby straciła grunt pod nogami. Zaskomlała pod nosem, okrywając usta.

– Diara. – Nie reagowała. – Diara, skup się.

Nie patrzyła na mnie. Nie patrzyła na nic konkretnego. Po prostu siedziała na deskach, skulona, przemarznięta i przerażona. Odwróciłem się przez ramię. Wszystko wydawało się nieskazitelne. Śnieg odbijał promienie księżyca, stłamszone przez chmury. Ale powietrze wibrowało. Już z daleka czułem, że coś było nie tak. W tak spokojną noc – przynajmniej na taką się zapowiadała – nie powinienem czuć, jak wiatr rezonował wokół drzew. Echo nie powinno być tak głębokie, ptaki nie powinny być tak głośne. Ludzie dostrzegali zmianę w otaczającym świecie tylko przed nadejściem burzy. Dostrzegali, że niebo zasnuwało się chmurami i orientowali się, że zwierzęta bywały niespokojne. Ja, wyczuwając więcej, od dawna wiedziałem, że coś się święciło. Nie miałem jednak pojęcia, co takiego miało nadejść.

RazerTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang