Rozdział 3.2

Start bij het begin
                                    

– Co będziemy jeść? – zapytał po raz kolejny Owen, kiedy rozbierał swoje ubłocone buty.

– Niespodzianka – odparłam z uśmiechem, tuszując fakt, że na dobrą sprawę nie miałam zielonego pojęcia, co mieliśmy zjeść. – A na co masz ochotę?

– Coś dobrego.

– Owen, nie pomagasz – upomniałam go ze śmiechem, znów mierzwiąc jego włosy.

– Zrób coś, czego nie zrobiłaby mama – podpowiedział wreszcie, niechlujnie odwieszając kurtkę na wieszak.

Przewróciłam oczami, poprawiając ją po nim, a następnie schyliłam się, by ściągnąć buty.

– Co powiesz na... zapiekankę z makaronem?

Jego niebieskie oczy aż zabłyszczały. Zaśmialiśmy się, wiedząc, że zapiekanka była najlepszym pomysłem, na jaki mogłam wpaść. Owen jednak nie zamierzał mi pomagać, ręce uschłyby mu od tego, więc wymówił się mnóstwem zadań domowych i natychmiast zmył się na górę, zostawiając mnie samą.

Zabrałam się za robienie zapiekanki, zostawiając pisanie eseju na później. Z pomocą Internetu szło mi szybko, ale niestety samotność wcale mi nie pomagała. Wręcz przeciwnie. Znów zostałam ze swoimi myślami i jedyne, co mogłam robić, to nucić jakieś piosenki, które akurat wpadły mi do głowy. Nie mogłam nie myśleć o tym, co wymyślił Liam i o tym... kimś, kto przyglądał się nam, gdy wyszliśmy razem na parking.

Zerkałam na zegarek od czasu do czasu. Niedługo później wsadziłam zapiekankę do piekarnika, zabierając się za pisanie eseju. Z góry docierał do mnie dźwięk jakiejś kreskówki, którą oglądał Owen. A mówił, że będzie się uczyć, mały spryciarz. Nie zamierzałam go upominać i prosić, by się uczył, bo jemu też należał się odpoczynek od siedzenia z nosem w książkach. Rodzice zabraniali mu oglądania telewizji od razu po szkole, bo twierdzili, że na to przyjdzie czas wieczorem, kiedy będą w domu. Nie od dziś odnosiłam wrażenie, że trzymali nas pod dziwnym kloszem, ale ten klosz stał się częścią nas, żyliśmy z nim od lat. Buntowaliśmy się, kiedy tylko się dało, ale ja doskonale wiedziałam, czym to się kończyło i nie chciałam znów przechodzić tego samego.

Wysłałam do mamy wiadomość z pytaniem, kiedy wróci do domu. Nadgarstek zdrętwiał mi od ciągłego pisania. Wolałabym napisać esej na komputerze, ale nauczycielka angielskiego wolała, by były odręczne. W ten sposób chciała ograniczyć ilość skopiowanych z Internetu gotowych wypracowań. Połowa naszej grupy zamierzała pewnie użyć sposobu kopiuj i wklej, szkoda tylko, że cała reszta na tym cierpiała.

Doglądałam zapiekanki, czasem otwierając drzwiczki piekarnika. Dziesięć minut przed końcem pieczenia chciałam zawołać Owena, ale kiedy tylko przeszłam w stronę schodów, znów usłyszałam dziwny dźwięk. Nie jak ten ostatni, zdecydowanie bardziej niepokojący, jakby ktoś przesuwał widelcem po talerzu. Obleciała mnie gęsia skóra, a oddech natychmiast zwolnił, kiedy zaczęłam nasłuchiwać. Nie musiałam czekać zbyt długo. Wlepiłam wzrok z drzwi od piwnicy, spodziewając się, że zaraz coś je otworzy. Ale to przecież nie był horror. Dopowiadałam sobie historyjki i sama nakręcałam się, kiedy na dole nic nie było. Nie trzymaliśmy w piwnicy niczego specjalnego. Najprostszym sposobem, by pokonać swój strach, było stawić mu czoła. Dlatego powędrowałam prosto do piwnicy, wiedząc, że cień, który widziałam, był tylko wytworem mojej wyobraźni. Może podświadomość mówiła mi, że powinnam zacząć pisać horrory, pewnie miałam zadatki na Stephena Kinga.

Śmiałym krokiem zeszłam po schodach, wcześniej zaświecając światło. Uśmiech wpełzł mi na usta, kiedy rozglądałam się po wszystkich zakamarkach. Przesuwałam dłońmi po ramie okiennej, która okazała się nieszczelna, bo czułam lekki wiatr, dochodzący z zewnątrz. Kiedy coś znów wydało dziwny, metalowy dźwięk, cała zesztywniałam, odwracając się prędko w stronę stojaka z narzędziami ojca. Szukałam źródła dźwięku, powoli podchodząc bliżej, jakbym bała się, że śrubokręt z płaską końcówką nagle wbije mi się w czaszkę. Jak wielka była moja ulga, kiedy okazało się, że zaczepy, na których wisiał młotek, urwały się, a narzędzie zwisało bezwiednie na innych. Ściągnęłam je i położyłam na metalowym blacie, nie chcąc, by więcej przyprawiało mnie o zawał. Usłyszałam z góry dźwięk przychodzącego SMS-a, więc postanowiłam wreszcie wyjść z piwnicy, by sprawdzić, czy to mama mi odpisała, no i wyciągnąć zapiekankę z piekarnika.

Ale silna dłoń owinęła się wokół mojej szyi. Nie czułam bólu, jedynie strach. Zaskoczona chciałam się bronić, ale nie potrafiłam unieść rąk, moje nogi zrobiły się jak z waty. Nie panowałam nad tym, nie mogłam nic zrobić. Moje serce biło jak oszalałe, a oddech urywał się, kiedy próbowałam zaczerpnąć powietrza. Zaciskałam powieki, czekając na to, co nastąpi, ale nic się nie działo. Słyszałam tylko cichy, powolny oddech, a dłoń na mojej szyi wcale nie zaczynała się zaciskać. Z wolna uchyliłam powieki.

Te niebieskie, krystaliczne oczy widziałam już w swoim koszmarze, kiedy iskrzyły się w mroku, przyszywając mnie na wskroś. Ale teraz na pewno nie śniłam, a ich właściciel wreszcie nie skrywał się w cieniu. Bezczelnie czy nie, przyjrzałam mu się. Co innego mogłam zrobić, skoro nie potrafiłam nawet otworzyć ust? Wiedziałam, bo próbowałam, ale to na nic. Ten mężczyzna patrzył prosto na mnie, wzrokiem twardym i lodowatym, jak jego skóra, stykająca się z moją szyją. Przypominał mi posąg, wyglądał prawie jak kamienny odlew – blady, zsiniały. Jedynie kruczoczarne włosy, lśniące oczy i zaróżowione usta wskazywały na to, że był prawdziwy.

Nie potrafiłam nawet płakać, tylko wpatrywałam się w niego, nie znając jego zamiarów. Był prawdziwy. Był człowiekiem z krwi i kości. Tamten sen... nie był snem, prawda? On przyszedł do mnie w nocy, żądając, bym mu pomogła. Dlatego jeszcze mnie nie zabił?

Znów przymknęłam powieki, bo tylko do takiego ruchu mogłam zmusić swoje ciało. Wtedy jednak dłoń powoli zsunęła się z mojej szyi, palcami muskając obojczyk. Zemdliło mnie na myśl, co mogło się stać. Owen był na piętrze, niczego nie świadomy, mama czekała na wiadomość, a zapiekanka zaczynała palić się w piekarniku. Otworzyłam oczy po raz kolejny, gdy dłoń wreszcie zniknęła. Miałam nadzieję, że ten chłopak naprawdę okaże się wytworem mojej wyobraźni, ale on stał w tym samym miejscu. Wreszcie poczułam, że zaczęłam odzyskiwać panowanie nad własnym ciałem. Zrobiłam krok w tył, a on wreszcie się ruszył, unosząc wyżej głowę. Uchylił usta, ale wtedy jego wyraz twarzy zmieni się. Z kamiennego na... na taki ludzki. Usłyszałam samochód, podjeżdżający pod dom; koła wydały charakterystyczny dźwięk, kiedy miażdżyły pod sobą śnieg i lód.

Poczułam lekkie pchnięcie. Cała zesztywniałam, gdy dłoń mężczyzny opadła na moje barki, pchając mnie w kierunku schodów.

– Nie krzycz.

Usłyszałam tylko to, tylko dwa słowa wymówione z najdziwniejszym akcentem, jaki kiedykolwiek miałam okazję poznać. Odwróciłam się tylko po to, by ujrzeć, że dalej na mnie patrzył, zaciskając szczękę. Chciałam... powinnam była coś powiedzieć, ale usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe, więc popędziłam na górę, zatrzaskując za sobą wejście do piwnicy.

– Diara?! – Krzyk mamy stał się nagle tak realny. Jakbym powróciła do zwykłego świata, skądkolwiek, gdzie znajdowałam się przez tych kilka chwil. – Coś się przypala!

Wybiegłam mamie naprzeciw, kiedy ta podbiegała do piekarnika. Jasna cholera!

– Przepraszam, ja nie chciałam – zawodziłam, łapiąc za kuchenną rękawicę. – Byłam w łazience, zagapiłam się.

– Nic się nie stało – pocieszyła mnie ze zrezygnowaniem w głosie, stawiając torebkę na blacie. – Może da się jeszcze uratować... cokolwiek tam robiłaś.

– To miała być zapiekanka – wytłumaczyłam, a kobieta posłała mi karcące spojrzenie. – Wiem, że mamy się zdrowo odżywiać, ale...

Zabrakło mi pomysłów na wymówkę. Ledwo potrafiłam wydusić z siebie jakiekolwiek zdanie. Bo nie miałam teraz najmniejszej ochoty, by rozmawiać o przypalonej zapiekance, chociaż nadal byłam potwornie głodna. To był mój najmniejszy problem.

Największy siedział w mojej piwnicy i zniknął niedługo później, kiedy weszłam tam po raz kolejny. 

RazerWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu