1

3.1K 170 133
                                    

Dwudziestodwuletni blondyn w spranych jeansach i starej flaneli narzuconej na równie stary t-shirt, siedział na chodniku pod domem jakiegoś dalszego znajomego, u którego trwała impreza. Nie był typem imprezowicza - nie lubił tłumów, ale to pomagało. Upijanie się raz w tygodniu, seks z przypadkowymi dziewczynami, których następnego dnia nawet nie rozpoznawał... to pomagało mu chociaż na chwilę zapomnieć. Nawet jeśli zawsze musiał wracać do domu zanim impreza tak naprawdę się zaczęła.

Nie miał łatwego życia i robił wszystko, aby jego młodszy o cztery lata brat Sam nie skończył tak jak on. Dean nigdy nie skończył szkoły średniej - musiał iść do pracy, aby całą rodziną nie wylądowali na ulicy, bez dachu nad głową. Pensja mamy na niewiele starczała, a na pewno nie na utrzymanie czteroosobowej rodziny. O nowych ciuchach mogli zapomnieć. O wakacjach nawet nie marzył. Tak samo jak o prezentach na święta. Ojciec? Niepracujący alkoholik i tyran. Przemoc domowa była na porządku dziennym. Tylko przy mamie wydawał się spokojniejszy - pilnował się. Ale gdy mamy nie było w domu... przeżywał piekło. Nie pamiętał dnia bez awantury, bez uderzenia, bez strachu czy przeżyje następny dzień, czy drań go nie zakatuje. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mógł tego nigdzie zgłosić, bo wiedział, że nic to nie da - matka nigdy nie potwierdziłaby jego wersji - bała się go. Brat? Może. Nie wiedział o niczym. Nie wiedział o tym ile razy Dean wziął na siebie cały gniew ojca, zanim ten zdążył chociażby wejść do pokoju Sammy'ego. Musiał to po prostu przetrwać. I był z tym całkowicie sam. Gdy ktoś pytał o siniaki - nieważne czy jakieś dziewczyny, czy koledzy w szkole, czy nawet Sam - kłamał, że pobił się z kimś. Nie chciał wyjść na kogoś, kto daje się bić własnemu ojcu. Nie chciał, by jego młodszy brat miał go za mięczaka. Wolał gdy widział w nim ten jakże fałszywy obraz twardego starszego brata. Dlatego nigdy nie powiedział prawdy. Nikomu. Nawet Samowi, szczególnie Samowi.

Dean wyjął telefon - jakiś stary rupieć, bo na tyle było go stać. Raz kupił lepszy telefon - na raty jako prezent na święta dla Sama. On nie potrzebował nic więcej. Tak naprawdę nie miał nawet przyjaciół, z którymi mógłby pisać na Facebooku. Miał więc najprostszy, najtańszy telefon, który służył tylko do dzwonienia i pisania smsów, głównie z mamą lub Samem. Czasem z szefem. 

Spojrzał na godzinę - dwudziesta trzecia czterdzieści osiem. Siedział tu już prawie godzinę. Mama miała odebrać go o dwudziestej trzeciej. Zaczęły nachodzić go złe przeczucia. A jeśli ojciec jej coś zrobił? 

Wybrał jej numer. 

Poczta głosowa.

Wybrał ponownie.

To samo.

Spróbował po raz trzeci - znowu poczta głosowa. Zdecydował się nagrać.

Mamo, gdzie jesteś? Miałaś być prawie godzinę temu, a nigdy się nie spóźniasz dłużej niż pięć minut i... martwię się. Cholera, martwię się, że ten drań coś ci zrobił i... 

Przerwał na chwile, bo głos zaczął mu się łamać. Wziął głęboki oddech i kontynuował.

...przysięgam, że jeśli cię tknął, jutro zabieram ciebie i Sammy'ego. Nie znajdzie nas... Proszę, odezwij się. Kocham cię.

Rozłączył się. Przytulił telefon do klatki piersiowej. Naprawdę zaczynał mieć złe przeczucia. Może niepotrzebnie wspominał o przeprowadzce, ale... musiał. Musiał ich ratować. Jego mógł zabić, ale ich musiał ocalić.

Po chwili ponownie spojrzał na godzinę. Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt cztery. Znowu wybrał jej numer i znowu poczta głosowa. Tym razem wysłał jej smsa.

Co się dzieje? Gdzie jesteś?

Poczekał dwie minuty, ale nie dostał żadnej odpowiedzi.

Anioł Stróż [Destiel AU]Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt