Część 20. Wrzesień 1942. Paulina

Start from the beginning
                                    

Teraz, kiedy analizuję jego słowa, uświadamiam sobie, że może powinnam była być ostrożniejsza, bo przez cały wieczór był spięty i mówił za dużo. Zdecydowanie za dużo mi powiedział. Jakby jakaś niewidzialna siła zmuszała go do mówienia. Odsłonił się. Rozmawiał ze mną w taki sposób, jakby to była nasza ostatnia rozmowa.

Kiedy Wicia zasnęła, usiedliśmy obok siebie na sofie w pokoju.

Zaczęłam się zastanawiać jak z wdziękiem przełamać barierę obcości pomiędzy nami, zmniejszyć dystans.

Dolał koniaku i choć wiedziałam, że zdecydowanie nie powinnam już pić - pociągnęłam spory łyk naprawdę wybornego, aksamitnego trunku. Ogarnął mnie stan upojenia, błogości. Dawno zapomniany. On również się napił, a potem zatoczył palcem kółko na krawędzi kieliszka i wypalił:

- Prosi mnie pani o kolejną przysługę, tymczasem nie rozliczyliśmy się jeszcze z poprzedniej.

Gdybym nie była na rauszu, pewnie doświadczyłabym stanu podobnego jak wtedy, gdy wręczył mi pistolet - oniemiałabym, nie potrafiłabym znaleźć słów. Ale alkohol dodawał mi animuszu:

- Nie mówmy o tym w ten sposób - zaszczebiotałam kokieteryjnie i założyłam nogę na nogę, odsłaniając kolano.

Obrzucił moje kolano niechętnym spojrzeniem:

- Mówiłem już pani, dwukrotnie, że nie jestem zainteresowany - mruknął z naciskiem.

- Mogłabym pana zaskoczyć - podsunęłam, nie wychodząc z roli.

- Naprawdę? - podjął ironicznie. - Jeśli szukałbym cielesnych uciech, wiedziałbym gdzie je znaleźć. Na pewno nie tutaj - zakończył wbijając na poły lekceważące, na poły kpiące spojrzenie w moją nogę.

Zasłoniłam kolano, a potem wytrzymałam jego spojrzenie.

- Nie mam na myśli umiejętności rodem z domu publicznego, bo ich nie posiadam - odpowiedziałam spokojnie i rzeczowo. - Ale mogę sprawić, że znów poczuje pan, że pan żyje... Albrechcie.

Zdębiał. Uznałam, że zaczynam zyskiwać przewagę i przysunęłam się do niego bliżej. Poczułam zapach tytoniu. Dotknęłam opuszkami palców niewielkiej blizny na jego podbródku. Wyglądała na starą, a zarazem trochę niepoważną, zadaną przypadkiem i nie z zamiarem wyrządzenia prawdziwej krzywdy - to nie mogła być rana wojenna.

- Skąd się wzięła? - zapytałam.

Zmrużył oczy

- Biłem się, miałem niepokorną młodość.

- Mój syn też wciąż z kimś się bił - przypomniałam sobie mimochodem. - Gniewałam się za to na niego, ale to oczywiście niczego nie zmieniało.

Dziwne, że mówiłam do niego takie rzeczy. Jakbym rozpaczliwie usiłowała stworzyć pomiędzy nami normalną sytuację, zwykłą znajomość pomiędzy kobietą, a mężczyzną.

- Ma pani syna? - zdziwił się.

- Tak.

- Też walczył w wojsku polskim? - zapytał z przekąsem.

- Nie, w trzydziestym dziewiątym był jeszcze dzieckiem.

- Chłopcy muszą się bić - spuentował.

A teraz toczą wojnę - przebiegło mi przez myśl.

Uśmiechnął się z jakimś nieokreślonym smutkiem, wstał i podszedł do kredensu. Opróżniliśmy całą karafkę koniaku, więc wyciągnął kolejną.

- Chciałbym wierzyć, że jest pani tutaj, ze mną, ponieważ chce pani tutaj być - powiedział. - Ale nie jestem głupcem. Pamiętam, jak zaczęła się nasza znajomość i nie chcę, żeby pani się łudziła.

Duch (Zakończone)Where stories live. Discover now