Rozdział 30

116 13 13
                                    

-Słuchajcie - krzyknął Mint, gdy wyszedł z oszołomienia - Jest noc...  z wielu powodów nie powinnismy w tej chwili się z tąd ruszać. Chyba wszyscy się ze mną zgadzają? - w odpowiedzi dostał kiwanie głowami - Świetnie. Macie namioty? - znowu pokiwali, a kilka osób wystąpiło do przodu. Mieli na plecach ogromne plecaki, w których znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy - Bardzo dobrze. Macie do dyspozycji całą polanę. Nie jest ogromna, ale myślę, że jakoś damy radę. Wypocznijcie, bo jutro zaczynamy ostro, z samego rana.

-Tak jest! - wrzasnęli naraz i rozeszli sie, rostawiając namioty.

Mint odetchnął i poczuł nagle mocne uderzenie w plecy. Marton z uśmiechem stanął obok niego i skrzyżował ramiona na piersi.

Zagwizdał z podziwem.

-No nie powiem. Poszło ci nieźle! - powiedział, szczerząc zęby.

-Jeszcze nic nie zrobiłem - burknął Mint, masując miejsce gdzie został uderzony przez przyjaciela.

-Po twojej minie można wywnioskować, że raczej nie przepadasz za wydawaniem rozkazów itp. A powiedziałeś to tak jakbyś robił to od zawsze.

- Jest ich strasznie dużo...

-To dobrze! Czym nas więcej, tym mamy większe szanse!

-To prawda... Ale nie chce ich zawieść. Wyglądają jakby pokładali we mnie nadzieję.

-Bo tak jest! Wszyscy na Ciebie liczą.

-Boję się, że ich zawiodę...

-Serio, sam się prosisz, by dać ci w mordę - Nathaniel z irytacją na twarzy stanął po drugiej stronie Minta - Przestań być taką ciotą. "Oh... boję się, że nie dam rady!". "O nie! Oni wszyscy przyszli tu, by mi służyć! Moja duma tego nie wytrzyma!" - Nathaniel przyłożył wierzch dłoni do czoła i udawał Minta, z zakłopotaną miną - "Mam ból dupy, bo wszyscy uważają mnie za wzór!" - pokręcił głową z dezaprobatą - Zepnij poślady i przestań narzekać. Masz takie mozliwosci i jeszcze marudzisz!

Odwrócił się na pięcie i odszedł do swojego namiotu.

Mint stał jak kołek i nie wiedział co powiedzieć. Naprawdę tak się zachowywał?

-Nie martw się... Nathaniel po prostu jest sobą - pocieszył go Marton.

Mint westchnął i pokiwał głową.

-Gdzie Kayden? - spytał.

Marton spochmurniał.

-Pewnie w namiocie - burknął.

Chłopak pokiwał głową w odpowiedzi i poszedł tam. Faktycznie, Kayden spał w środku, pod jedną z ścian, przykryty kocem. Mint jednak nie wszedł do środka. Rozchylił drzwi i patrzył. Oprócz chłopca... znajdowała się tam też Summer. Patrzyła na śpiącego 7-latka. Chłopak nie widział jej wyrazu twarzy, ale była rozluźniona.

-Co tu robisz? - spytał Mint szeptem. Dziewczyna podskoczyła, słysząc jego głos.

-Nic! - powiedziała szybko - Ja tylko chciałam się cię o coś spytać, ale już zapomniałam o co chodziło - wstała i ruszyła do wyjścia.

-Nie musisz iść... - zatrzymał ją chłopak niepewnie.

Smmer zatrzymała sie przed nim. Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę. Ona stała jeszcze w namiocie, a Mint tuż przed. Jego sylwetka była od tylu oświetlona przez księżyc. Dziewczyna nie mogła przestać sie na niego patrzeć. Chłopak czuł to samo. Na twarz Summer opadały jej czarne, naturalne włosy, co sprawiało, że zakłopotanie w jej oczach, dodawało jej niesłychanie dużo uroku.

W Paszczy SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz