Rozdział 21

147 16 6
                                    

Ból to pierwsze co Mint poczuł, gdy się obudził. Jakiś metr nad jego głową znajdował się dziwny, spadzisty, materiałowy sufit. Jego ciemnozielony kolor, przepuszczał trochę światła, które sprawiało, że w pomieszczeniu nie panował mrok.

Mint nie podniósł się. Słyszał stłumione głosy za materiałowymi ścianami, które należały do jego przyjaciół. Nie chciał wstać. Pragnął zapomnieć wszystko co zdarzyło się zanim stracił przytomność. Miał nadzieję, że nie będzie nic pamiętał, ale się mylił. Wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły utkwiły w jego pamięci.

"Jak ja im spojrzę w oczy?", pomyślał i zasłonił twarz przedramieniem.

Westchnął. Nie zdziwiłby się, gdyby kazali mu odejść. Stał się zagrożeniem dla wszystkich dookoła. Prawie ich zabił.

Przypomniał sobie ten moment, w którym zaczął walczyć sam ze sobą. Wtedy czuł się, jakby miał rozdwojoną osobowość. "Bestia", która kierowała jego ciałem i on, który kierował swoim umysłem.

Mint podparł się na dłoniach i podniósł do pozycji siedzącej. Okazało się, że był nagi od pasa w górę. Wydawał się jednak jakoś dziwnie obojętny na ten fakt. Swoje czarne rurki, wciąż miał na sobie, ale były czyste, więc zorientował się, że ktoś musiał je w trakcie jego snu wyprać z krwi.

Nogi Minta były przykryte kocem, ale  zsunął go tylko do kolan. Nie chciał patrzeć dalej, bo wiedział, jaki widok go czeka. Zacisnął zęby i odetchnął. Odrzucił koc na bok i spojrzał pustym wzrokiem w dół. Lewa nogawka była w strzępach... a jego noga kończyła się na kostce. Świeżo zszyta rana zdążyła się już zasklepić i wyglądała całkiem dobrze, ale to nie poprawiło chumoru Mintowi. Jego stopa była na swoim miejscu jeszcze kilka godzin temu, a teraz...

Mint poczuł łzy pod powiekami, które towarzyszyły rosnącej w klatce piersiowej chłopaka złości. Podparł się gniewnie o ziemię, wstał i zaczął na jednej nodze skakać do wyjścia.

Okazało się, że był w namiocie. Wypadł z niego z furią na twarzy, a jego przyjaciele, którzy byli na zewnątrz, skierowali swój wzrok na niego.

Mint nie zwracał na nich uwagi. Jak najszybciej mógł, zaczął "biec" przed siebie, przewracając się co chwilę i podnosząc. Kiedy się trochę rozpędził, odbił się nogami od ziemi i Rozłożył Skrzydła. Wzniósł się w powietrze i zaczął lecieć do góry. Słyszał za sobą Summer wykrzykującą jego imię, ale mimo, że bardzo chciał się jej posłuchać i wrócić, nie mógł tego zrobić. Bał się, że jeśli szybko się nie uspokoi, zrobi komuś krzywdę. Tylko latanie sprawiało, że zapominał o wszelkim bólu i zmartwieniach.

Poszybował w stronę szkoły, ale kiedy znajdował się nad budynkiem, coś przykuło jego uwagę. Okna jakby zostały wypełnione po bokach metalem, by je zmniejszyć. Z niektórych wystawy końcówki luf pistoletów, lub karabinów, a dookoła murów, znajdowała się jakby namalowana na ziemi złota bariera.

Mint był zdziwiony tym widokiem. Przez pewien czas nie wiedział, co zrobić, ale kiedy się trochę ocknął, postanowił zawrócić i zdać raport Connorowi.

Nieśpiesznie poleciał w stronę polany, którą wcześniej opuścił. Spojrzał w dół i napotkał wzrokiem swoją nogę. Wyglądała okropnie. Kostka była lekko wykrzywiona, co pewnie nie było widoczne, aż tak bardzo, ale dla Minta, to było upokarzające. Gdyby stracił tą nogę w walce przeciwko Medium... nie byłoby aż tak źle, przecież starałby się obronić swoich. Ale on sam sobie ja odciął w walce z samym sobą. Z bestią, która władała jego ciałem.

-Jesteś żenujący - mruknął, sam do siebie, widząc pod sobą polanę - Jesteś idiotą, który prawie zabił swoich przyjaciół. Dostałeś odpowiednią karę.

W Paszczy SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz