Rozdział 8

217 24 2
                                    

Po kilku godzinach leżenia w szpitalu, Mint i Summer zostali wypisani. Chłopak miał usztywnioną gipsem rękę i przewiązany przez ramię bandaż, który utrzymywał ją. Oprócz tego miał na całym ciele kilka siniaków i powieszchownych ran. Bolało go, ale nie okazywał tego. Bał się, że reszta go wyśmieje, mimo, że w rzeczywistości, nikt nie miałby mu za złe chwili słabości. Dopiero co obudził się ze śpiączki, spowodowanej upadkiem z wysokości, przez którą został złączony z Summer do końca życia. W sumie, wszyscy byli zdziwieni, że chłopak wytrwale milczy, zaciskając zęby.

Summer, Marton, Nathaniel i Mint stali przed wejściem do szpitala i czekali, aż Connor pojedzie do nich samochodem. Nikt się do siebie nie odzywał. Nikt nie wiedział, co powinien powiedzieć. Żadne słowa pocieszenia lub współczucia nie pomogłyby ani Summer, ani Mintowi.

Kiedy Connor podjechał do nich, całkiem sporym samochodem, nikt się nie poruszył. Na początku go nie zauważyli, pochłonięci myślami. Kiedy jednak mężczyzna nacisnął z całych sił klakson, wszyscy z jękiem i bólem wymalowanym na twarzach, weszli spospiesznie do środka.

Jechali długo. Mint spoglądał tylko przez okno i co kilka minut odwracał tylko głowę, by sprawdzić, czy Summer, siedząca obok niego, wciąż tam była. Nie zdziwił go jednak fakt, że dziewczyna, także w tym samym momencie, spoglądała na niego. Za każdym razem, oboje mieli zrezygnowane miny. Nie wiedzieli, czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczają i po raz pierwszy poczuli, co to znaczy strach. Nie byli pewni, co ich tak przerażało, ale było w tej sytuacji coś takiego.

Kiedy dojechali, każdy rozszedł się w swoją stronę. Mint skierował się w stronę swojego pokoju, powstrzymując się kilka razy przed zawróceniem i poszukaniem Summer. Zamknął za sobą drzwi, wchodząc do sypialni i usiadł na podłodze, opierając się o ścianę. Schował twarz w dłonie i oparł łokcie o kolana. Miał otworzone szeroko oczy. Bał się nawet mrugnąć, by nie uronić łzy.

"Jesteś idiotą", pomyślał. "Nie masz powodu, ani prawa by płakać. Niby co się takiego stało? Zostałeś tylko złączony z dziewczyną, którą znasz od tygodnia, przed tobą wojna z innymi magicznymi stworzeniami, których nigdy nie widziałeś na oczy, a ty jesteś smokiem, który chyba zaraz strzeli sobie w łeb."

Przygryzł policzek i skrzywił się z bólu, czując posmak krwi w ustach. Nie przyzwyczaił się jeszcze do ostrych zębów.

"Nie, nie strzeli. Gdyby strzelił, zabiły przy okazji Summer..."

Wyszeptał pod nosem przekleństwo, które miał ochotę wykrzyczeć.

-Nawet samobójstwo już nie wchodzi w grę - wymamrotał z irytacją.

Nagle jego ciało objęła fala energii, którą czuł, gdy brał do ręki broń. Wiedział, że nie powinien wychodzić z pokoju, że powinien się przyzwyczaić do tego uczucia i zignorować je, ale tak jak w przypadku pistoletu i noża, nie mógł opanować emocji i energii, która rozpierała go od środka. W jego głowę pojawiło się znane mu imię z chęcią odnalezienia dziewczyny. Z całych sił starał się zacisnąć zęby i nie dać się zniewolić Złączeniu, ale nie potrafił. W sekundę podniósł się na nogi i wybiegł na korytarz. Biegał po całej szkole jak wariat, nie zwracając uwagi na uczniów i nauczycieli, którzy krzyczeli do niego, że jeśli nie przestanie, będzie musiał iść do dyrektora. Chłopak jednak nie słuchał. Nie potrafił skupić się na niczym innym, niż Summer. Nawet, gdy jego złamana ręka uderzyła po drodze z wielką siłą, o ścianę, on nie potrafił poczuć bólu. Poprostu biegł.

Jego podróż skończyła się, gdy po trzydziestu minutach, zza zakrętu wyskoczyli Nathaniel i Maton, którzy złapali Minta i zaczęli się z nim siłować. Zaczęli ciągnąć go korytarzem, nie zwracając uwagi na zdezorientowane spojrzenia uczniów.

W Paszczy SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz